Читать онлайн книгу "Śmiertelna Bitwa"

Ељmiertelna Bitwa
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #17
KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce. - Books and Movies Reviews, Roberto Mattos (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) ЕљMIERTELNA BITWA jest siedemnastД…, ostatniД… czД™Е›ciД… bestselerowego cyklu powieЕ›ci KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, ktГіry rozpoczyna WYPRAWA BOHATERГ“W – ksiД™ga pierwsza. W ЕљMIERTELNEJ BITWIE Thor staje przed najwiД™kszym i ostatecznym wyzwaniem. Kontynuuje wyprawД™ w gЕ‚Д…b Krainy Krwi w nadziei na to, iЕј uda mu siД™ uratowaД‡ Guwayne’a. StajД…c oko w oko z wrogami potД™Ејniejszymi, niЕј kiedykolwiek przypuszczaЕ‚, Thor szybko uЕ›wiadamia sobie, Ејe ma przeciwko sobie armiД™ ciemnoЕ›ci, z ktГіrД… jego moce nie mogД… siД™ rГіwnaД‡. Gdy dowiaduje siД™, Ејe moЕјe zyskaД‡ odpowiednie moce dziД™ki Е›wiД™temu przedmiotowi, ktГіrego istnienie utrzymywano w tajemnicy przez wieki, musi wyruszyД‡ w ostatecznД… misjД™, aby go odzyskaД‡, zanim bД™dzie za pГіЕєno. Na szali spoczywa bowiem los caЕ‚ego KrД™gu. Gwendolyn dotrzymuje obietnicy danej krГіlowi Grani. Wchodzi do wieЕјy i staje twarzД… w twarz z przywГіdcД… kultu, pragnД…c dowiedzieД‡ siД™, jakie skrywa tajemnice. Ujawniona prawda kaЕјe jej udaД‡ siД™ do Argona, a ostatecznie do jego mistrza в€’ gdzie poznaje najwiД™kszД… tajemnicД™ ze wszystkich. MoЕјe nawet przyczyniД‡ siД™ do zmiany losГіw jej ludu. Gdy GraЕ„ zostaje odkryta przez Imperium, rozpoczyna siД™ inwazja. Kraina staje wobec ataku najwiД™kszej armii znanej czЕ‚owiekowi. Na barki Gwendolyn spada obrona ludu i wyprowadzenie go na jeszcze jeden, ostateczny, masowy exodus. Bracia Thora stajД… w obliczu niewyobraЕјalnego ryzyka. Angel umiera z powodu trД…du. Darius walczy o swoje Ејycie u boku ojca w stolicy Imperium. Niespodziewany zwrot sytuacji sprawia, Ејe nie majД…c nic do stracenia, w koЕ„cu wykorzystuje w peЕ‚ni swe wЕ‚asne umiejД™tnoЕ›ci. Erec i Alistair docierajД… do Volusii, wywalczywszy sobie drogД™ w gГіrД™ rzeki, i podД…ЕјajД… dalej w poszukiwaniu Gwendolyn i wygnaЕ„cГіw, staczajД…c po drodze nieoczekiwane bitwy. Godfrey uЕ›wiadamia sobie, Ејe musi w koЕ„cu podjД…Д‡ decyzjД™, by staД‡ siД™ czЕ‚owiekiem, jakim pragnie byД‡. Otoczona siЕ‚ami Rycerzy SiГіdemki Volusia musi przejЕ›Д‡ prГіbД™, jako bogini i odkryД‡, czy ona sama ma moc kruszenia mД™Ејczyzn i zdoЕ‚a rzД…dziД‡ Imperium. Tymczasem Argon, w obliczu koЕ„ca swych dni, zdaje sobie sprawД™, Ејe nadszedЕ‚ czas, aby zЕ‚oЕјyД‡ siebie w ofierze. Kiedy na szali leЕјy dobro i zЕ‚o, rozstrzygnД…Д‡ losy KrД™gu po wieczne czasy moЕјe jedynie ostateczna, epicka bitwa – najwiД™ksza bitwa wszech czasГіw. OdznaczajД…ca siД™ wyszukanД… inscenizacjД… i charakteryzacjД… ЕљMIERTELNA BITWA to epicka opowieЕ›Д‡ o przyjacioЕ‚ach i kochankach, rywalach i zalotnikach, rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, o zЕ‚amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To opowieЕ›Д‡ o honorze i odwadze, losie i przeznaczeniu, o magii. To fantazja wciД…gajД…ca nas w Е›wiat, ktГіrego nigdy nie zapomnimy i ktГіry przemГіwi do wszystkich grup wiekowych i pЕ‚ci. ЕљMIERTELNA BITWA jest najdЕ‚uЕјsza spoЕ›rГіd wszystkich czД™Е›ci cyklu. Liczy dzieweiД™Д‡dziesiД…t trzy tysiД…ce sЕ‚Гіw. PowieЕ›Д‡ peЕ‚na akcji… Styl Rice jest rГіwny, a poczД…tek serii intryguje. - Publishers Weekly







ЕљMIERTELNA BITWA



(KSIД?GA 17 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA)



Morgan Rice



PRZEKЕЃAD

MICHAЕЃ GЕЃUSZAK


O autorce



Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.



Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!


Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice



„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”

- Books and Movie Reviews, Roberto Mattos



“Zajmujące epickie fantasy.”

- Kirkus Reviews (Wyprawa bohaterГіw)



„PoczД…tki czegoЕ› niezwykЕ‚ego.”

- San Francisco Book Review (Wyprawa bohaterГіw)



„PowieЕ›Д‡ peЕ‚na akcji… Styl Rice jest rГіwny, a poczД…tek serii intryguje.”

- Publishers Weekly (Wyprawa bohaterГіw)



„PorywajД…ce fantasy… Zapowiada siД™ obiecujД…ca epicka seria dla mЕ‚odzieЕјy.”

- Midwest Book Review (Wyprawa bohaterГіw)


KsiД…Ејki autorstwa Morgan Rice



RZД„DY MIECZA

MARSZ PRZETRWANIA (CZД?ЕљД† 1)



O KORONIE I CHWALE

NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KRГ“LOWA (CZД?ЕљД† 1)

ZЕЃOCZYЕѓCA, WIД?Е№NIARKA, KRГ“LEWNA (CZД?ЕљД† 2)

RYCERZ, DZIEDZIC, KSIД„Е»Д? (CZД?ЕљД† 3)



KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY

POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)

POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)

POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)

KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)

KRГ“LESTWO CIENI (CZД?ЕљД† #5)

NOC ЕљMIAЕЃKГ“W (CZД?ЕљД† #6)



KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA

WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)

MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)

LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)

ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)

BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)

SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)

RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)

OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)

NIEBIE ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)

MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)

Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)

KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)

RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)

PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)

SEN ЕљMIERTELNIKГ“W (CZД?ЕљД† 15)

POTYCZKI RECERZY (CZД?ЕљД† 16)

ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)



TRYLOGIA O PRZETRWANIU

ARENA JEDEN: ЕЃOWCY NIEWOLNIKГ“W (CZД?ЕљД† 1)

ARENA DWA (CZД?ЕљД† 2)



WAMPIRY, UPADЕЃA

PRZED ЕљWITEM (CZД?ЕљД† 1)



WAMPIRZE DZIENNIKI

PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)

KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)

ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)

PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)

POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5

ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)

ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)

ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)

WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)

UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)

NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)

OPД?TANA (CZД?ЕљД† 12)


Copyright В© Morgan Rice, 2014



Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.

Niniejszy ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.

Niniejsze dzieЕ‚o opisuje historiД™ fikcyjnД…, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystoЕ›ci i wydarzenia rГіwnieЕј stanowiД… wytwГіr wyobraЕєni autorki i sД… fikcyjne. Wszelkie podobieЕ„stwa do rzeczywistych osГіb, ЕјyjД…cych lub martwych, sД… przypadkowe.

Ilustracja na okЕ‚adce Copyright Photosani, na licencji Shutterstock.com








SPIS TREЕљCI

ROZDZIAЕЃ PIERWSZY (#u1971824b-692b-52ce-b34f-36290153a4d1)

ROZDZIAЕЃ DRUGI (#ufd0e374f-1838-5b9e-8331-58992cf0e495)

ROZDZIAЕЃ TRZECI (#u75a661b6-8473-5da8-a1a7-30e08ba84680)

ROZDZIAЕЃ CZWARTY (#u2d077177-1bf1-52c9-8ead-ba6cd7a5a76d)

ROZDZIAЕЃ PIД„TY (#u6c628745-9830-5ec7-9984-9d7298522702)

ROZDZIAЕЃ SZГ“STY (#uddfac2fa-6b90-54ea-ab7b-34f04fddcde0)

ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY (#u43f22641-6da0-5c41-97de-fd31bef11d9d)

ROZDZIAЕЃ Г“SMY (#ubb3f6bf6-530a-5989-b046-389118d46c4e)

ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY (#u6056104c-9431-5a3b-b586-dc94aca224c4)

ROZDZIAЕЃ DZIESIД„TY (#ua4755417-2660-5db2-b35c-a6ac2f08be54)

ROZDZIAЕЃ JEDENASTY (#u2aaac01e-892d-59e3-a5cd-fdc2bd8e7a23)

ROZDZIAЕЃ DWUNASTY (#u8c3024f6-23e9-55c1-888e-869b0d7f25ae)

ROZDZIAЕЃ TRZYNASTY (#ud32b3ac2-80bf-5f52-a9c6-0ed029393e72)

ROZDZIAЕЃ CZTERNASTY (#u6c413a58-8439-5036-8d0b-9378cfd46f37)

ROZDZIAЕЃ PIД?TNASTY (#ub2468db8-e55f-5a5f-9e95-ea4068a0bffe)

ROZDZIAЕЃ SZESNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ SIEDEMNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ OSIEMNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DZIEWIД?TNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZESTY DRUGI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY PIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY SZГ“STY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY SIГ“DMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY Г“SMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY DZIEWIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY PIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY SZГ“STY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY SIГ“DMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY Г“SMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY DZIEWIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY PIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERDZIESTY SZГ“STY (#litres_trial_promo)


Dla Jake’a Maynarda.



Prawdziwego wojownika.


- Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i zakrzywionym nożem, ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów, Boga wojsk –



-- sЕ‚owa Dawida do Goliata

1 KsiД™ga Samuela, 17:45




ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Thorgrin stał na kołyszącym się wściekle okręcie i spoglądał przed siebie z przerażeniem. Z wolna zaczęło do niego docierać, co właśnie uczynił. Spuścił wzrok na swą dłoń, w której nadal spoczywał Miecz Śmierci, po czym, zszokowany, spojrzał w górę, ledwie kilka cali wyżej, na twarz Reece’a, swego najbliższego druha. Wpatrywał się w niego wybałuszonymi oczyma, z których wyzierało cierpienie i poczucie zawodu. Ręce zadrżały mu gwałtownie, kiedy uzmysłowił sobie, że właśnie wbił ostrze w pierś swego najlepszego kompana i on umiera na jego oczach.

Thor nie potrafił pojąć, co zaszło. Koniec końców, miotany wodnym żywiołem na wszystkie strony okręt wypłynął po drugiej stronie Cieśniny Obłędu. Morski prąd zelżał nieco, statek wyprostował się, a gęste chmury zaczęły ustępować. Niesiony rozpędem okręt po chwili wyrwał się na spokojne wody.

A kiedy to nastąpiło, mgła przysłaniająca umysł Thora ustąpiła i poczuł się na powrót sobą, począł znów klarownie postrzegać świat. Spojrzał na znajdującego się przed nim Reece’a. Serce mu pękło, gdy dotarło do niego, że ta twarz nie należy do żadnego wroga, lecz do jego najlepszego przyjaciela. Pojął z wolna, co uczynił, uświadomił sobie, iż znalazł się w objęciach czegoś, co przewyższało jego moce, szaleńczego urojenia, nad którym nie potrafił zapanować, za którego sprawą dopuścił się tego okropnego czynu.

- NIE! – krzyknął pełnym udręki głosem.

Wyciągnął Miecz Śmierci z ciała Reece’a i w tej samej chwili jego najlepszy kompan wydał tchnienie i osunął się w dół. Thor cisnął miecz na bok. Nie chciał go widzieć na oczy. Oręż upadł z głuchym odgłosem na pokład, zaś Thor upadł na kolana i pochwycił Reece’a, przytrzymał w swoich ramionach, pragnąc za wszelką cenę ocalić go od śmierci.

- Reece! – zawołał. Poczucie winy zdruzgotało go bez reszty.

Thor wyciągnął dłoń i przycisnął ją do rany, starając się powstrzymać krwawienie. Poczuł jednak, jak gorąca krew przeciska się przez jego palce, jak siły życiowe Reece’a uchodzą z jego ciała.

Elden, Matus, Indra i Angel, również uwolnieni z sideł własnego obłędu, podbiegli do nich rychło i otoczyli ciasnym kręgiem. Thor zamknął oczy i ze wszystkich sił począł modlić się, by jego druh powrócił do niego, by on, Thor, otrzymał szansę na naprawę swego błędu.

Wtem usłyszał odgłos kroków. Podniósł wzrok i ujrzał Selese, która podeszła do niego. Jej skóra nabrała niespotykanie bladego odcienia, a jej oczy błyszczały nieziemskim światłem. Osunęła się na kolana obok Reece’a i wzięła go w swe ramiona. Thor wypuścił go na widok otaczającej Selese poświaty, przypomniawszy sobie zarazem o jej uzdrowicielskich mocach.

Selese podniosЕ‚a wzrok na Thora. Jej oczy pЕ‚onД™Е‚y intensywnym Ејarem.

- Tylko ty zdołasz go ocalić – powiedziała natarczywie. – Natychmiast umieść dłoń na jego ranie! – rozkazała.

Thor wyciągnął rękę i przyłożył dłoń do klatki piersiowej Reece’a. W tej samej chwili Selese położyła również swoją dłoń. Poczuł żar i moc emanujące z jej dłoni, przeszywające go i wnikające w ranę Reece’a.

Zamknęła oczy i poczęła nucić. Thor zaś poczuł, jak w ciele Reece’a narasta żar. Modlił się gorliwie, ze wszystkich sił, o to, by jego kompan powrócił, by wybaczył mu obłęd, który go do tego doprowadził.

OdetchnД…Е‚ z ulgД…, gdy Reece otworzyЕ‚ z wolna oczy. ZamrugaЕ‚ powiekami i spojrzaЕ‚ w gГіrД™, na niebo, po czym usiadЕ‚ pomaЕ‚u.

Na oczach zdumionego Thora Reece zamrugaЕ‚ powiekami kilkakrotnie, po czym spojrzaЕ‚ na swД… ranД™: zostaЕ‚a caЕ‚kowicie uleczona. Thor zaniemГіwiЕ‚ z wraЕјenia, i z podziwu dla mocy Selese.

- Bracie mój! – zawołał.

WyciД…gnД…Е‚ rД™ce i przytuliЕ‚ go. Zdezorientowany nieco Reece odwzajemniЕ‚ uЕ›cisk, po czym, z pomocД… Thora, wstaЕ‚.

- Ty żyjesz! – wykrzyknął Thor. Uścisnął mu ramię, niemal nie mogąc w to uwierzyć. Przyszły mu na myśl wszystkie te bitwy, które stoczyli u swego boku, wszystkie wspólne przygody i myśl o utracie Reece’a była dla niego nie do zniesienia.

- A dlaczegóżby nie? – zamrugał powiekami zdezorientowany Reece. Rozejrzał się wokoło po pełnych zdziwienia twarzach legionistów i sam popadł w zdziwienie. Wówczas pozostali podeszli do niego, jeden po drugim po kolei, i uściskali go.

Thor spoglądał na podchodzących i wtem coś mu zaświtało. Nagle dotarło do niego, pojął ze zgrozą, że kogoś brakuje: O’Connora.

Popędził do burty i rozpaczliwie przeszukał wzrokiem otaczającą okręt wodę, przypomniawszy sobie, jak O’Connor, opętany swym szaleństwem, wyskoczył z niego wprost w szalejący morski żywioł.

- O’Connor! – ryknął.

Pozostali podbiegli do niego i również jęli przyglądać się wodzie. Thor wytężył wzrok, wyciągnął szyję i spojrzał na powrót w stronę cieśniny, na kotłujące się szaleńczo czerwone fale, gęste od krwi – i wówczas go dostrzegł. O’Connor młócił czerwoną ciecz, walcząc z wciągającym go żywiołem tuż na granicy Cieśniny Obłędu.

Thor nie marnowaЕ‚ ani chwili; zareagowaЕ‚ instynktownie, podskoczyЕ‚ na reling i runД…Е‚ gЕ‚owД… w dГіЕ‚ do morza.

Gdy tyko zanurzyЕ‚ siД™ w nim, uderzyЕ‚o go, jak gorД…ca byЕ‚a otaczajД…ca go woda, i jak gД™sta. Jakby pЕ‚ywaЕ‚ we krwi. Taka gorД…ca, iЕј miaЕ‚ wraЕјenie, Ејe pЕ‚ywa w bЕ‚ocie.

Musiał użyć wszystek sił, by przebrnąć przez kleistą wodę i wynurzyć się na powierzchnię. Utkwił wzrok w O’Connorze, który tonął już prawie. Zauważył panikę w jego oczach. Dostrzegł również, iż z wolna opuszcza go obłęd, jako że O’Connor wypłynął już z cieśniny na otwarte morze.

Mimo to, choć młócił wodę nieustannie, tonął prawie. Thor pojął, iż jeśli wkrótce nie dotrze do niego, O’Connor pójdzie na dno Cieśniny i już nigdy go nie znajdą.

Thor podwoił wysiłki. Płynął ze wszystkich sił, na przekór nieznośnemu bólowi i wyczerpaniu, które przytłaczały jego barki. I wnet, kiedy już niemal dotarł na miejsce, O’Connor zniknął pod wodą.

Na widok znikającego pod powierzchnią przyjaciela Thor poczuł zastrzyk adrenaliny. Wiedział, iż ma tylko jedną szansę. Pomknął przed siebie, zanurkował i odepchnął się potężnym kopnięciem. Popłynął pod powierzchnią. Otworzył oczy i wytężył wzrok, starając się dojrzeć cokolwiek w gęstej mazi: lecz nie zdołał. Szczypały zbyt mocno.

ZamknД…Е‚ oczy i zdaЕ‚ siД™ na instynkt. ZawezwaЕ‚ jakД…Е› gЕ‚Д™bokД… czД…stkД™ samego siebie, ktГіra widzi bez patrzenia.

OdepchnД…Е‚ siД™ kolejnym potД™Ејnym wykopem nГіg, wyciД…gnД…Е‚ rД™ce, szukajД…c po omacku, i poczuЕ‚ coЕ›: rД™kaw.

Chwycił O’Connora i przytrzymał mocno, uszczęśliwiony, ale też zdumiony ciężarem tonącego przyjaciela.

SzarpnД…Е‚ go, zawrГіciЕ‚ i ze wszystkich siЕ‚ popЕ‚ynД…Е‚ z powrotem ku powierzchni. CierpiaЕ‚ niewysЕ‚owione katusze: kaЕјdy jego miesieЕ„ buntowaЕ‚ siД™ przeciwko takiemu traktowaniu, lecz on wciД…Еј wierzgaЕ‚ nogami i pЕ‚ynД…Е‚ ku wolnoЕ›ci. W gД™stej wodzie panowaЕ‚o tak wielkie ciЕ›nienie, iЕј miaЕ‚ wraЕјenie, Ејe za chwilД™ pД™knД… mu pЕ‚uca. Z kaЕјdym zamachniД™ciem rД™ki czuЕ‚, Ејe ciД…gnie za sobД… caЕ‚y Е›wiat.

I kiedy już sądził, że nie podoła temu dłużej, że pójdzie na dno razem z O’Connorem i pomrze tu, w tym okropnym miejscu, nagle wynurzył się nad powierzchnię wody. Łapiąc gwałtownie powietrze, rozejrzał się wokoło i westchnął z ulgą. Zauważył, że wypłynęli po drugiej stronie Cieśniny Obłędu, na otwartym morzu. Na widok wyskakującej obok niego nad wodę głowy O’Connora, który również począł łapać gwałtownie oddech, jego poczucie ulgi osiągnęło pełnię.

Na jego oczach obłęd opuścił O’Connora i w jego spojrzeniu na powrót dostrzec można było przytomność umysłu.

O’Connor zamrugał kilkakrotnie powiekami, krztusząc się i wypluwając krew z ust, po czym spojrzał pytająco na Thora.

- Co my tu robimy? – spytał zdezorientowany. – I gdzie my jesteśmy?

- Thorgrin! – zawołał czyjś głos.

Thor usЕ‚yszaЕ‚ plusk wody. OdwrГіciЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚ grubД… linД™ unoszД…cД… siД™ obok niego na wodzie. PodniГіsЕ‚ wzrok i ujrzaЕ‚ stojД…cД… przy burcie Angel, a wraz z niД… wszystkich pozostaЕ‚ych. ZawrГіcili okrД™t, by do nich podpЕ‚ynД…Д‡.

Thor chwycił linę, drugą ręką przytrzymał O’Connora, i wówczas lina ruszyła. Elden wychylił się przez burtę i dzięki swej wielkiej sile przyciągnął ich obu do kadłuba. Dołączyli do niego pozostali legioniści. Pociągnęli razem, aż Thor poczuł, jak unosi się w powietrze i, w końcu, przetacza przez reling. Potem, wraz z O’Connorem, grzmotnęli o pokład z głuchym odgłosem.

Thor był wyczerpany, nie mógł złapać tchu i wciąż krztusił się morską wodą, leżąc bezładnie na pokładzie tuż obok O’Connora; ten zaś odwrócił się i spojrzał na niego. Był równie wykończony, a z jego oczu biła wdzięczność. Thor pojął natychmiast, że O’Connor mu dziękuje. Słowa były zbyteczne – Thor rozumiał dobrze. Posługiwali się bezsłownym kodem. Byli braćmi. Poświęcenie dla drugiego było ich rzemiosłem. W tym zawierało się ich życie.

Wtem, O’Connor wybuchnął śmiechem.

W pierwszej chwili Thor przejął się, sądząc, że obłęd wciąż nęka przyjaciela. Jednak po chwili dotarło do niego, że O’Connor miewa się dobrze. Wrócił po prostu do siebie. Śmiał się w poczuciu ulgi z radości, iż nadal żyje.

Thor rГіwnieЕј rozeЕ›miaЕ‚ siД™, poczuwszy, jak uszЕ‚o z niego napiД™cie. Pozostali doЕ‚Д…czyli do nich. PrzeЕјyli; wbrew wszelkim przeciwnoЕ›ciom, wciД…Еј Ејyli.

Pozostali członkowie legionu podeszli do nich, chwycili Thora i O’Connora za ręce i postawili na nogi jednym szarpnięciem. Spletli dłonie i rzucili się sobie w objęcia z radością. Ich okręt wypłynął wreszcie na spokojne wody, gdzie żegluga przebiegała bez zakłóceń.

Thor obejrzaЕ‚ siД™ i zauwaЕјyЕ‚, Ејe odpЕ‚ywajД… coraz dalej od CieЕ›niny. Z kaЕјdД… chwilД… odzyskiwali teЕј coraz wiД™kszД… przytomnoЕ›Д‡ umysЕ‚u. Dokonali tego; przebyli CieЕ›ninД™, aczkolwiek cena byЕ‚a wysoka. W jego mniemaniu drugi raz nie przeЕјyliby takiej przeprawy.

- Patrzcie! – zawołał Matus.

Thor odwrócił się wraz z pozostałymi i podążył wzrokiem ku miejscu, które wskazywał jego palec – i doznał wstrząsu na widok tego, co zobaczył. Na horyzoncie jawił się całkiem odmienny krajobraz, nowa ziemia w tej Krainie Krwi. Pejzaż przytłaczały ciężkie, mroczne chmury, które zawisły nisko nad horyzontem. Woda wciąż była gęsta od krwi – jednakże tym razem zarysy brzegu znajdowały się bliżej, były lepiej widoczne. Linia brzegowa czerniała zjawiskowo, pozbawiona jakichkolwiek drzew, czy życia, niejako wyściełana popiołem i ziemią.

Serce zabiЕ‚o Thorowi mocniej, kiedy w oddali, poza brzegami lД…du, dostrzegЕ‚ czarny zamek zbudowany z czegoЕ›, co wyglД…daЕ‚o na mieszaninД™ ziemi, popioЕ‚u i bЕ‚ota. Budowla wyrastaЕ‚a z ziemi, jakby stanowiЕ‚a z niД… jednoЕ›Д‡. Thor wyczuЕ‚ natychmiast emanujД…ce z niej zЕ‚o.

Do podnГіЕјa zamku wiГіdЕ‚ wД…ski kanaЕ‚ usiany licznymi pochodniami, na ktГіrego straЕјy staЕ‚ blokujД…cy drogД™ most zwodzony. Thor zauwaЕјyЕ‚ w oknach zamku pЕ‚onД…ce pochodnie i natychmiast nabraЕ‚ pewnoЕ›ci, wiedziaЕ‚, Ејe Guwayne jest na zamku, Ејe na niego czeka.

- Na pełnych żaglach! – ryknął Thor, czując, że odzyskał panowanie nad sytuacją, czując na nowo sens istnienia.

Jego bracia ruszyli z miejsca. Jęli stawiać żagle, które złapały silną bryzę wiejącą od rufy i popchnęły okręt w przód. Po raz pierwszy od chwili wpłynięcia do Krainy Krwi, w Thorze odezwał się optymizm, zrodziło przekonanie, że naprawdę zdołają odnaleźć jego syna i uratować go przed tym miejscem.

- Tak się cieszę, że żyjesz – dobiegł go czyjś głos.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™, spuЕ›ciЕ‚ wzrok i zobaczyЕ‚ uЕ›miechajД…cД… siД™ do niego i szarpiД…cД… go za koszulД™ Angel. UЕ›miechnД…Е‚ siД™, przyklД™knД…Е‚ obok niej i przytuliЕ‚ jД… do siebie.

- A ja, że ty również – odparł.

- Nie rozumiem, co się stało – powiedziała. – W jednej chwili byłam sobą, a już w następnej… jakbym nie znała samej siebie.

Thor pokręcił z wolna głową, starając się jak najszybciej o tym zapomnieć.

- Obłęd to najgorszy z wrogów – odrzekł. – My sami stanowimy wroga, którego nie zdołamy przemóc.

ZmarszczyЕ‚a brwi z zatroskaniem.

- Czy to się kiedyś jeszcze wydarzy? – spytała. – Czy jest tu więcej takich miejsc? – spytała ze strachem w głosie, przyglądając się linii horyzontu.

Thor również przeczesał horyzont wzrokiem, zastanawiając się nad tym samym pytaniem – kiedy, ni stąd, ni zowąd, odpowiedź sama nadeszła, pędząc w ich stronę.

UsЕ‚yszeli potД™Ејny plusk, niczym odgЕ‚os wypЕ‚ywajД…cego na powierzchniД™ wieloryba, i Thor ujrzaЕ‚, nie bez zdumienia, najbardziej szkaradne stworzenie, jakie kiedykolwiek widziaЕ‚. WyglД…daЕ‚o niczym gigantyczna kaЕ‚amarnica, wysoka na piД™Д‡dziesiД…t stГіp, jaskrawoczerwona, koloru krwi. WystrzeliЕ‚a z wody i zawisЕ‚a w powietrzu nad okrД™tem, wywijajД…c na wszystkie strony tuzinami swych dЕ‚ugich na trzydzieЕ›ci stГіp macek. Jej Е›widrujД…ce, ЕјГіЕ‚tawe Е›lepia spoglД…daЕ‚y na nich z gГіry zЕ‚owrogo, z wЕ›ciekЕ‚oЕ›ciД…, a ogromna paszcza peЕ‚na ostrych, ЕјГіЕ‚tawych kЕ‚Гіw otworzyЕ‚a siД™ z odraЕјajД…cym dЕєwiД™kiem. PotwГіr przesЕ‚oniЕ‚ resztki Е›wiatЕ‚a zsyЕ‚anego przez ponure niebiosa i wrzasnД…Е‚ nieziemskim krzykiem, po czym runД…Е‚ na nich z rozpostartymi mackami, gotowy pochЕ‚onД…Д‡ caЕ‚y okrД™t.

Thor obserwowaЕ‚ go z przeraЕјeniem, skryty wraz z innymi w jego cieniu. WiedziaЕ‚, Ејe umknД™li jednej pewnej Е›mierci tylko po to, by znaleЕєД‡ drugД….




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Imperialny dowódca zacinał zerta batem raz za razem, galopując na nim przez Wielkie Pustkowie, podążając przez pustynię za śladem, jak to czynił od wielu już dni. Jego ludzie jechali tuż za nim, dysząc ciężko, będąc na skraju wyczerpania. Przez cały ten czas – nawet nocą – nie pozwolił im ani na chwilę odpoczynku. Wiedział, jak zajeździć zerta—wiedział też jak wykończyć ludzi.

Nie miał litości dla siebie i z pewnością nie miał jej dla swych ludzi. Pragnął, by stali się odporni na wysiłek, skwar i chłód – zwłaszcza gdy wypełniali tak uświęconą misję jak ta obecna. Wszak, jeżeli ten ślad rzeczywiście prowadził tam, dokąd miał nadzieję, że prowadzi – do samej legendarnej Grani – wówczas losy Imperium mogłyby ulec zupełnej zmianie.

Dowódca ubódł swego zerta piętami tak mocno, że ten zakwiczał i przyspieszył jeszcze bardziej, niemal przewracając się o własne nogi. Zmrużył oczy przed słońcem i zlustrował szlak, którym podążali. Wiele już ich pokonał w swoim życiu i uśmiercił wiele osób, które znalazł na ich krańcu – jednakże nigdy jeszcze nie podążał szlakiem, który byłby równie pasjonujący. Czuł, że jest blisko największego odkrycia w historii Imperium. Jego imię zapadłoby w pamięć po wieki, wyśpiewywane przez kolejne pokolenia.

Wspięli się na pustynną fałdę i usłyszał cichy, acz narastający dźwięk, jakby pustynia wzbierała burzą; kiedy osiągnęli najwyższy punkt, spojrzał w dal, spodziewając się ujrzeć nadciągającą burzę piaskową. Doznał wstrząsu na widok znajdującej się sto jardów dalej, nieruchomej ściany piasku, który wznosił się od samego podłoża pod niebo, wirując i kłębiąc się niczym unieruchomiona trąba powietrzna.

Zatrzymał się, a wraz z nim przystanęli jego ludzie. Zaczęli obserwować z zaciekawieniem owo zjawisko, które zdawało się stać niezmiennie w miejscu. Nie mógł tego pojąć. Był to niby mur rozszalałego piachu, który jednakże nie przesuwał się bliżej. Zaciekawiło go, co może znajdować się po drugiej stronie. W jakiś sposób wyczuwał, że to Grań.

- Twój szlak dobiegł końca – rzekł szyderczo jeden z jego żołnierzy.

- Nie przejdziemy przez ten mur – powiedział inny.

- Przywiodłeś nas jedynie ku większej kupie piasku – rzekł inny.

DowГіdca pokrД™ciЕ‚ z wolna gЕ‚owД… i spojrzaЕ‚ gniewnie z przeЕ›wiadczeniem o swej racji.

- A jeśli po drugiej stronie leży jakaś kraina? – ripostował.

- Drugiej stronie? – spytał żołnierz. – Postradałeś rozum. To jedynie wielki tuman piachu, bezkresne pustkowie, jak cała reszta tej pustyni.

- Uznaj swą porażkę – powiedział inny żołnierz. – Zawróć – w innym razie zawrócimy bez ciebie.

Dowódca odwrócił się i zmierzył żołnierzy wzrokiem, zdumiony bez reszty ich bezczelnością – w ich oczach ujrzał pogardę i bunt. Wiedział, że musi naprędce podjąć jakieś kroki, jeśli chce położyć mu kres.

W napadzie nagЕ‚ej wЕ›ciekЕ‚oЕ›ci siД™gnД…Е‚ w dГіЕ‚, dobyЕ‚ sztyletu ze swego pasa i jednym ruchem ciД…Е‚ w tyЕ‚, zatapiajД…c ostrze w gardle ЕјoЕ‚nierza. Е»oЕ‚nierz krzyknД…Е‚, po czym zwaliЕ‚ siД™ ze swego zerta i grzmotnД…Е‚ o ziemiД™. Na piasku zebraЕ‚a siД™ kaЕ‚uЕјa Е›wieЕјej krwi. W uЕ‚amku sekundy, niewiadomo skД…d, pojawiЕ‚a siД™ chmara owadГіw, oblazЕ‚a jego ciaЕ‚o i zjadЕ‚a je.

Pozostali ЕјoЕ‚nierze spojrzeli ze strachem na swego dowГіdcД™.

- Ktoś jeszcze ma ochotę podważyć moje rozkazy? – spytał.

JeЕєdЕєcy spojrzeli na niego nerwowo, lecz nic juЕј nie powiedzieli.

- Albo zabije was pustynia – rzekł – albo ja to uczynię. Wybór należy do was.

Dowódca pognał przed siebie, opuściwszy głowę, wydał potężny okrzyk bojowy i pogalopował wprost ku ścianie piasku. Wiedział, że może oznaczać to śmierć. Wiedział też, że jego ludzie podążą za nim. Chwilę później usłyszał odgłosy ich zertów i uśmiechnął się z zadowolenia. Czasami wystarczyło tylko pokazać im ich miejsce.

WrzasnД…Е‚, kiedy wjechaЕ‚ w piaskowe tornado. MiaЕ‚ wraЕјenie, Ејe zwala siД™ na niego milion funtГіw piasku, ociera siД™ o jego skГіrД™ zewszД…d, a mimo to brnД…Е‚ coraz dalej, coraz gЕ‚Д™biej. PanowaЕ‚ ogromny jazgot, jakby jego uszy bombardowaЕ‚y tysiД…ce szerszeni, a mimo to galopowaЕ‚ dalej, poganiaЕ‚ zerta kuksaЕ„cami, zmuszajД…c, mimo protestГіw, by gnaЕ‚ coraz gЕ‚Д™biej i gЕ‚Д™biej. CzuЕ‚, jak piach drapie jego twarz, jak wciska siД™ do oczu, jak zaraz rozerwie go na strzД™py.

A mimo to napieraЕ‚ dalej.

I kiedy już przyszło mu do głowy, że może jego ludzie mieli rację, że ta ściana wiedzie donikąd, że pomrą tu wszyscy, nagle, ku jego wielkiej uldze, wypadł po drugiej stronie, z powrotem na słoneczne światło. Już nie ocierał go piach, nie dudniło mu w uszach, nic tylko otwarta przestrzeń i powietrze – na których widok nie mógłby uradować się bardziej.

Wokół niego pojawili się jego ludzie, wszyscy poobcierani i krwawiący równie mocno, jak on, wyjeżdżali na zertach ledwie żywi – a jednak wszyscy cali.

Kiedy dowódca podniósł wzrok i spojrzał przed siebie, serce zabiło mu nagle szybciej. Zatrzymał się w miejscu, porażony widokiem. Chłonął wzrokiem okolicę, pozbawiony tchu, i z wolna poczuł jak serce napawa mu poczuciem zwycięstwa, triumfu. Ku niebu pięły się majestatyczne szczyty, tworząc krąg, który mógł być tylko jednym miejscem:

GraniД….

WidniaЕ‚a na horyzoncie, strzelista, wspaniaЕ‚a, ogromna, ciД…gnД…ca siД™ w dal w obie strony. A powyЕјej, na jej szczycie, dostrzegЕ‚ ze zdumieniem tysiД…ce ЕјoЕ‚nierzy w lЕ›niД…cej zbroi. PeЕ‚nili wartД™, bЕ‚yszczД…c orД™Ејem w sЕ‚onecznym Е›wietle.

ZnalazЕ‚ jД…. On, on sam, znalazЕ‚ jД….

Jego ludzie zatrzymali siД™ raptownie tuЕј przy nim. WidziaЕ‚, jak oni rГіwnieЕј podnoszД… wzrok w zdumieniu, jak patrzД… z otwartymi ustami, myЕ›lД… to samo, co on: ta chwila przejdzie do historii. Wszyscy oni zostanД… uznani za bohaterГіw, okryjД… siД™ wiekopomnД… chwaЕ‚Д… w tradycji Imperium.

Dowódca odwrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy i zmierzył wzrokiem swych ludzi. Spoglądali na niego tym razem z szacunkiem. Szarpnął na wodze i zawrócił swego zerta, gotowy ponownie przebyć ścianę piasku i nie zatrzymać się, dopóki nie dotrze do bazy Imperium, nie złoży raportu przed Rycerzami Wielkiej Siódemki ze swego osobistego odkrycia. Wiedział, że zaledwie w kilka dni zjadą tu wszystkie siły Imperium, milion ludzi zwali się na to miejsce z zamiarem siania zniszczenia. Przejadą przez piaskową ścianę, zdobędą szczyty Grani, zmiażdżą owych rycerzy i przejmą ostatnie wolne terytorium na obszarze Imperium.

- Żołnierze – rzekł – nadszedł czas naszej chwały. Gotujcie się. Wasze imiona okryją się wieczną sławą.




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Kendrick, Brandt, Atme, Koldo oraz Ludvig wД™drowali Wielkim Pustkowiem ku wschodzД…cym sЕ‚oЕ„com pustynnego Е›witu. Maszerowali piechotД…, caЕ‚Д… juЕј noc zresztД…, z niezachwianym postanowieniem, Ејe uratujД… mЕ‚odego Kadena. Szli ponurym rytmem w milczeniu, z dЕ‚oЕ„mi na orД™Ејu, wpatrujД…c siД™ w ziemiД™ i podД…ЕјajД…c tropem PiechurГіw. Setki ich Е›ladГіw prowadziЕ‚y coraz gЕ‚Д™biej i gЕ‚Д™biej w opustoszaЕ‚y krajobraz.

Kendrick począł zastanawiać się, czy to w ogóle kiedyś dobiegnie końca. Nie mógł się nadziwić, iż znalazł się z powrotem w tej sytuacji, z powrotem na Pustkowiu, a poprzysiągł sobie przecież, że jego noga nigdy więcej tu nie stanie – zwłaszcza na piechotę, bez wierzchowca, bez prowiantu ani jakichkolwiek widoków na powrót. Zawierzyli pozostałym rycerzom z Grani, iż powrócą do nich z końmi – lecz w przeciwnym razie kupili bilet w jedną stronę, na wyprawę bez powrotu.

Ale to właśnie znaczyło męstwo i Kendrick dobrze o tym wiedział. Kaden, wspaniały młody wojownik o wielkim sercu, stanął szlachetnie na warcie, śmiało wyruszył na pustynię, by dowieść swego, stojąc na straży, i został porwany przez owe zdziczałe bestie. Koldo i Ludvig nie mogli odwrócić się od niedoli młodszego brata, bez względu na to, jak nędzne mieli szanse – zaś Kendrickowi, Brandtowi i Atme nie wypadało odwrócić się od nich wszystkich; poczucie obowiązku i honor nie pozwalały im postąpić inaczej. Ci wspaniali rycerze z Grani zaoferowali im gościnę i względy, kiedy tego najbardziej potrzebowali – i teraz przyszła pora odpłacić za tę przysługę – bez względu na cenę. Śmierć nie miała dla niego większego znaczenia – honor zaś stawiał ponad wszystko.

- Opowiedz mi o Kadenie – powiedział, odwracając się do Kolda, chcąc przerwać monotonię ciszy.

Koldo podniГіsЕ‚ wzrok, wyrwany z gЕ‚Д™bokiego milczenia, i westchnД…Е‚.

- To jeden z najwspanialszych młodych wojowników, jakich przyjdzie ci kiedykolwiek spotkać – powiedział. – Ma serce większe niż to wskazuje jego wiek. Pragnął być mężczyzną zanim jeszcze stał się chłopcem, chciał dzierżyć miecz zanim był w stanie go udźwignąć.

PokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Nie dziwi mnie, że naraża się zbytnio, pierwszy staje do patrolu. Nigdy przed niczym nie ustąpił – zwłaszcza, gdy chodziło o troskę o innych.

Ludvig przytaknД…Е‚.

- Gdyby porwano ktГіregoЕ› z nas, mЕ‚odszy braciszek pierwszy ruszyЕ‚by z pomocД…. Jest najmЕ‚odszy i stanowi to, co w nas najlepsze.

Kendrick sam doszedЕ‚ do takich wnioskГіw juЕј po tym, co ujrzaЕ‚ w trakcie rozmowy z Kadenem. RozpoznaЕ‚ w nim ducha wojownika, pomimo jego mЕ‚odego wieku. Kendrick pojmowaЕ‚, iЕј wiek nie ma nic wspГіlnego z byciem wojownikiem: wojownicza natura byЕ‚a obecna, lub nie. Nie byЕ‚o tu miejsca na przekЕ‚amanie.

Kontynuowali marsz przez dЕ‚ugi czas, popadЕ‚szy w miarowД… ciszД™. SЕ‚oЕ„ca zdД…ЕјyЕ‚y wspiД…Д‡ siД™ wysoko na nieboskЕ‚on, aЕј w koЕ„cu Brandt odchrzД…knД…Е‚.

- Co do tych Pustynnych Piechurów? – spytał Kolda.

Koldo zwrГіciЕ‚ siД™ ku niemu, nie zwalniajД…c kroku.

- Banda bestialskich nomadów – odparł. – Więcej w nich zwierzęcia niż człowieka. Ludzie twierdzą, że patrolują obrzeża Piaskowej Ściany.

- Padlinożercy – wtrącił Ludvig. – Znani są z tego, iż zaciągają swe ofiary na pustynię.

- Dokąd? – spytał Atme.

Koldo i Ludvig wymienili zЕ‚owieszcze spojrzenia.

- Gdziekolwiek zbierają się i odprawiają ten swój rytuał – rozrywają ofiary na strzępy.

Kendrick wzdrygnД…Е‚ siД™ na myЕ›l o Kadenie i losie, jaki go czekaЕ‚.

- Mamy zatem niewiele czasu – powiedział. – Pobiegniemy?

Wszyscy spojrzeli po sobie. Znali bezkres tego miejsca i wiedzieli, jak długi bieg mają przed sobą – zważywszy do tego na rosnący żar i rynsztunek. Wiedzieli dobrze, ile ryzykują, nie trzymając się wyznaczonego tempa w tym bezwzględnym otoczeniu.

JednakЕјe nie zawahali siД™; ruszyli truchtem wszyscy razem. Pobiegli w nicoЕ›Д‡. WkrГіtce ich twarze zrosiЕ‚ pot. Wiedzieli, Ејe jeЕ›li wkrГіtce nie znajdД… Kadena, to pustynia pogrzebie ich wszystkich na wieki.

*

Kendrick sapaЕ‚ w biegu. Drugie sЕ‚oЕ„ce siД™gnД™Е‚o zenitu i oЕ›lepiaЕ‚o swym blaskiem, dЕ‚awiЕ‚o Ејarem. Mimo to, biegЕ‚ dalej z innymi, dyszД…c ciД™Ејko i pobrzД™kujД…c zbrojД…. Pot laЕ‚ siД™ po jego twarzy i szczypaЕ‚ w oczy tak dotkliwie, Ејe ledwie cokolwiek widziaЕ‚. PЕ‚uca pД™kaЕ‚y z wysiЕ‚ku. Nie miaЕ‚ pojД™cia, Ејe moЕјna aЕј tak okrutnie Е‚aknД…Д‡ tchu. Kendrick nie doЕ›wiadczyЕ‚ jeszcze nigdy niczego przypominajД…cego Ејar tych sЕ‚oЕ„c, tak intensywnego, sprawiajД…cego wraЕјenie, Ејe przypalana skГіra odЕ‚azi od reszty ciaЕ‚a.

Wiedział, że w takim ukropie, w takim tempie daleko nie dotrą; wkrótce wszyscy tutaj pomrą, padną, staną się jedynie pożywieniem dla owadów. I rzeczywiście, biegnąc dalej, usłyszał odległy pisk, podniósł wzrok i dostrzegł krążące sępy. Krążyły nad nimi zresztą od wielu już godzin, zniżając swój lot. To one były tu panami – wiedziały doskonale, kiedy rychła śmierć wisi w powietrzu.

Kendrick zerknął na ślady Piechurów niknące na horyzoncie i nie mógł pojąć, jak byli w stanie pokonać tak dużą odległość w tak krótkim czasie. Modlił się, by Kaden żył jeszcze, by to wszystko nie było na marne. Jednakże, nie potrafił wyzbyć się wrażenia, wbrew sobie, że nigdy do niego nie dotrą. Przypominało to pogoń za śladami niknącymi w oceanie w trakcie przypływu.

Kendrick rozejrzał się wokół i ujrzał pozostałych pochylonych, słaniających się raczej niż biegnących, ledwie trzymających się na nogach – a jednak zdeterminowanych równie mocno jak on, by się nie zatrzymać. Wiedział – wszyscy to wiedzieli – iż w chwili, kiedy ustaną, wszyscy polegną.

Kendrick pragnął przerwać ciszę, jednakże był zbyt zmęczony, by rozmawiać z innymi. Przymuszał nogi do biegu, które ciążyły mu już jak milion funtów. Nie śmiał nawet marnować sił, by podnieść wzrok na horyzont, wiedząc, że nic tam nie zobaczy, wiedząc, że jednak pisane mu było tu sczeznąć. Spoglądał zatem w dół na ziemię, obserwując trop i zachowując drogocenne siły, jeśli w ogóle jakiekolwiek mu jeszcze zostały.

Usłyszał jakiś dźwięk. Najpierw był przekonany, że to tylko w wyobraźni; aczkolwiek dźwięk ten rozbrzmiał ponownie, w oddali, niczym brzęczenie pszczół i tym razem zmusił się, by podnieść wzrok. Wiedział, że to głupie, że niczego tam nie zobaczy. Bał się choćby mieć nadzieję.

JednakЕјe, tym razem, zastany widok sprawiЕ‚, Ејe serce zaЕ‚omotaЕ‚o mu z podekscytowania. Oto przed nimi, moЕјe sto jardГіw dalej, znajdowaЕ‚o siД™ zgromadzenie Pustynnych PiechurГіw.

Kendrick dźgnął pozostałych i wszyscy po kolei podnieśli wzrok, wyrwani z odrętwienia. Spojrzeli i doznali wstrząsu. Nadeszła pora stoczyć bój.

Kendrick siД™gnД…Е‚ w dГіЕ‚ i dobyЕ‚ swego miecza, tak jak i pozostali. PoczuЕ‚ znajomy zastrzyk adrenaliny.

Pustynni Piechurzy odwrГіcili siД™, zauwaЕјyli ich i rГіwnieЕј przygotowali siД™ do walki. WrzasnД™li i rzucili siД™ na nich.

Kendrick uniósł miecz wysoko i wydał z siebie potężny okrzyk bojowy. Był na reszcie gotowy pozabijać wrogów – lub polec w boju.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Gwendolyn przemierzała dostojnym krokiem stolicę Grani wraz z Krohnem u boku i Steffenem podążającym jej tropem. W głowie wirowały jej niezliczone myśli po tym, jak usłyszała słowa Argona. Z jednej strony była uradowana, że wydobrzał, był na powrót sobą – jednakże jego brzemienna w skutki przepowiednia rozbrzmiewała w jej umyśle niczym klątwa, niczym dzwon obwieszczający jej rychłą śmierć. Jego złowieszcze, enigmatyczne deklaracje brzmiały tak, jakby nie była jej pisana wspólna przyszłość u boku Thora.

Z trudem powstrzymała łzy. Szła szybko, zmierzając do celu, w stronę wieży. Starała się zapomnieć o jego słowach, nie godziła się z tym, by jej życiem kierowały przepowiednie. Zawsze taka była, od tego zależała jej siła. Przyszłość mogła zostać już spisana, lecz przeczuwała, że można ją zmienić. Przeznaczenie w jej poczuciu można było przekuć. Wystarczyło jedynie pragnąć tego wystarczająco mocno, być gotowym poświęcić odpowiednio dużo – bez względu na cenę.

Nadeszła jedna z takich chwil. Gwen zdecydowanie sprzeciwiała się temu, by Thorgrin i Guwayne od niej odeszli. Odczuwała narastającą determinację. Zamierzała przeciwstawić się swemu przeznaczeniu, bez względu na konsekwencje, zdobyć się na poświęcenie wszystkiego, czego to będzie wymagać. W żadnym wypadku nie zaakceptuje życia, w którym nie ujrzy Thora ani Guwayne’a już nigdy więcej.

Krohn wydał z siebie zawodzący pomruk, jakby usłyszał jej myśli, i otarł się o jej nogę. Wyrwana z zamyślenia Gwen podniosła wzrok i ujrzała przed sobą wyniosłą wieżę, czerwoną, okrągłą, wyrastającą wysoko w samym sercu stolicy, i wówczas przypomniała sobie o czymś. O kulcie. Złożyła królowi przysięgę, że dostanie się do wieży i spróbuje uratować jego syna i córkę z oków owego kultu, że stanie przed jego przywódcą i wypyta go o starożytne księgi, o tajemnicę w nich ukrytą, a która mogła ocalić Grań przed rozkładem.

Serce załomotało jej w piersi, kiedy zbliżyła się do budowli, nie mogąc doczekać się tego, co nadchodzi. Pragnęła pomóc królowi, oraz Grani, lecz najbardziej zależało jej na tym, by wyruszyć na poszukiwania Thora i Guwayne’a, zanim będzie dla nich za późno. Gdyby tylko miała u swego boku smoka, jak to bywało wcześniej; gdyby tylko Ralibar mógł do niej wrócić i ponieść ją hen w dal, przez cały świat, jak najdalej stąd, z dala od problemów Imperium, z powrotem na drugi kraniec świata, do Thorgrina i Guwayne’a, jeszcze choć jeden raz. Gdyby tylko wszyscy mogli powrócić do Kręgu i wieść życie jak za dawnych czasów.

Wiedziała jednak, że to dziecinne życzenia. Krąg został obrócony wniwecz, i pozostała jej już tylko Grań. Musiała zmierzyć się z obecną rzeczywistością i uczynić wszystko, co w jej siłach, by pomóc ocalić to miejsce.

- Pani, czy pozwolisz, bym towarzyszyЕ‚ ci w wieЕјy?

Gwen obrГіciЕ‚a siД™, usЕ‚yszawszy Гіw gЕ‚os i wyrwawszy siД™ z otД™pienia. UlЕјyЕ‚o jej wielce na widok towarzyszД…cego jej starego druha Steffena. SzedЕ‚ opiekuЕ„czo obok niej, z dЕ‚oniД… na mieczu, jak zwykle ochoczo roztaczajД…cy nad niД… swД… pieczД™. ByЕ‚ najbardziej jej oddanym doradcД…, a kiedy cofnД™Е‚a siД™ pamiД™ciД… i dotarЕ‚o do niej, jak dЕ‚ugo juЕј z niД… jest, poczuЕ‚a przypЕ‚yw wdziД™cznoЕ›ci.

Kiedy Gwen przystanД™Е‚a przed zwodzonym mostem wiodД…cym do wieЕјy, Steffen spojrzaЕ‚ na niД… podejrzliwie.

- Nie podoba mi się tu – powiedział.

PoЕ‚oЕјyЕ‚a dЕ‚oЕ„ na jego nadgarstku w dodajД…cym otuchy geЕ›cie.

- Jesteś prawdziwym i lojalnym przyjacielem, Steffenie – odparła. – Wielce cenię sobie twą przyjaźń i oddanie, lecz ten krok muszę zrobić sama. Muszę dowiedzieć się wszystkiego, co zdołam, a twoja obecność wzmoże ich czujność. Poza tym – dodała, gdy usłyszała mruczenie Krohna – będę miała ze sobą Krohna.

Gwen spuЕ›ciЕ‚a wzrok, zobaczyЕ‚a, iЕј Krohn spoglД…da na niД… wyczekujД…co, i skinД™Е‚a gЕ‚owД….

Steffen rГіwnieЕј przytaknД…Е‚.

- Zaczekam tutaj na ciebie – powiedział – i jeśli napotkasz wewnątrz jakieś kłopoty, przybędę ci z pomocą.

- Jeśli nie znajdę w wieży tego, czego pragnę się dowiedzieć – odparła – to obawiam się, że nas wszystkich spotka o wiele gorszy los.

*

Gwen przeszЕ‚a powoli przez most z Krohnem u nogi, wybijajД…c swymi krokami rytmiczne echo na drewnianych Ејerdziach, pod ktГіrymi pluskaЕ‚a delikatnie woda. WzdЕ‚uЕј mostu, stojД…c na bacznoЕ›Д‡, widniaЕ‚ liczny zastД™p mnichГіw. Stali w milczeniu, w szkarЕ‚atnych szatach, ze schowanymi w nich dЕ‚oЕ„mi, i zamkniД™tymi oczyma. Byli dziwacznД… zgrajД… straЕјnikГіw, nieuzbrojonД…, niezwykle posЕ‚usznД…, stojД…c tu na straЕјy nie wiadomo ile juЕј czasu. Gwen nie mogЕ‚a wyjЕ›Д‡ z podziwu dla ich gЕ‚Д™bokiego oddania i przywiД…zania do swego przywГіdcy. DotarЕ‚o wГіwczas do niej, Ејe krГіl miaЕ‚ racjД™: czcili go jak bГіstwo. ZastanawiaЕ‚a siД™, w co takiego siД™ uwikЕ‚aЕ‚a.

Kiedy podeszЕ‚a bliЕјej, podniosЕ‚a wzrok na ogromne, zwieЕ„czone Е‚ukiem wejЕ›cie, majaczД…ce nad niД…, zbudowane z wiekowego dД™bu, przyozdobione rzeЕєbieniami nieznanych jej symboli. ObserwowaЕ‚a je z podziwem, gdy kilku mnichГіw podeszЕ‚o do wrГіt i otworzyЕ‚o je przed niД… jednym pociД…gniД™ciem. ZazgrzytaЕ‚y, ukazujД…c mroczne wnД™trze rozjaЕ›nione nieco pochodniami. PoczuЕ‚a powiew chЕ‚odnego powietrza przesyconego delikatnД… woniД… kadzidЕ‚a. StД…pajД…cy obok niej Krohn zesztywniaЕ‚ i wydaЕ‚ groЕєny pomruk. Gwen weszЕ‚a do Е›rodka i usЕ‚yszaЕ‚a, jak drzwi zatrzasnД™Е‚y siД™ za niД….

Ich odgЕ‚os poniГіsЕ‚ siД™ echem we wnД™trzu wieЕјy. Dopiero po jakiejЕ› chwili Gwen opanowaЕ‚a zdenerwowanie. W Е›rodku panowaЕ‚ mrok. Na mury padaЕ‚o nieco Е›wiatЕ‚a od pЕ‚onД…cych pochodni oraz sД…czД…cych siД™ przez umieszczone wysoko witraЕјe promieni sЕ‚oЕ„ca. Powietrze przesycone byЕ‚o Е›wiД™toЕ›ciД…, ciszД…, tak, Ејe odniosЕ‚a wraЕјenie, Ејe weszЕ‚a do koЕ›cioЕ‚a.

PodniosЕ‚a wzrok i dostrzegЕ‚a, iЕј wieЕјa pnie siД™ spiralnie coraz wyЕјej, a na kolejne piД™tra wiodД… okrД™Ејne pochylnie. Nie byЕ‚o Ејadnych okien, a mury odbijaЕ‚y ledwie sЕ‚yszalne dЕєwiД™ki Е›piewu. W powietrzu rozchodziЕ‚a siД™ ciД™Ејka woЕ„ kadzidЕ‚a. Przez caЕ‚y czas to pojawiali siД™, to znikali kolejni mnisi, odwiedzajД…c komnaty niczym w transie. NiektГіrzy wymachiwali kadzidЕ‚ami, inni wznosili Е›piewne modЕ‚y, jeszcze inni zachowywali milczenie, bД™dД…c pogrД…Ејeni w myЕ›lach. Gwen coraz bardziej ciekawiЕ‚ Гіw kult.

- Czy to mój ojciec cię przysyła? – rozbrzmiał czyjś głos.

Zaskoczona Gwen obróciła się na pięcie i ujrzała stojącego kilka stóp dalej mężczyznę w długiej, szkarłatnej szacie. Uśmiechał się do niej pogodnie. Ledwie mogła uwierzyć w to, jak bardzo przypomina króla, swego ojca.

- Wiedziałem, że przyśle kogoś prędzej czy później – powiedział Kristof. – Jego staraniom, by sprowadzić mnie z powrotem na łono rodziny nie ma końca. Tędy, proszę – obrócił się do niej bokiem i wskazał drogę gestem dłoni.

Gwen ruszyła za nim kamiennym, zwieńczonym łukiem korytarzem, wspinając się po rampie stopniowo, coraz wyżej po okręgu, na wyższe kondygnacje wieży. Dała się zaskoczyć; spodziewała się jakiegoś oszalałego mnicha, religijnego fanatyka, a tymczasem zastała tu osobę życzliwą i dobroduszną, i najwyraźniej przy zdrowych zmysłach. Kristof nie przypominał zagubionego, szalonego człowieka, jakim opisywał go ojciec.

- Twój ojciec dopytuje o ciebie – rzekła w końcu, przerywając ciszę po tym, jak wyminęli mnicha schodzącego po pochylni ze wzrokiem wlepionym w podłogę. – Chce, bym sprowadziła cię do domu.

Kristof pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Rzecz w tym, iż właśnie taki jest – powiedział. − Mój ojciec sądzi, że znalazł prawdziwy i jedyny dom na świecie. Ja jednak wiem coś więcej – dodał, mierząc ją wzrokiem. – Na tym świecie jest wiele prawdziwych domów.

Ruszyli dalej, a on westchnął. Gwen zamierzała dać mu trochę czasu, nie naciskać na niego zbytnio.

- Mój ojciec nigdy nie zaakceptuje tego, kim jestem – dodał wreszcie. – Nigdy nie uzna. Tkwi w starych, ograniczonych przesądach – i chce mi je narzucić. Lecz ja nie jestem nim – i on tego nigdy nie zaakceptuje.

- Nie tęsknisz za rodziną? – spytała Gwen, zdumiona faktem, iż był gotowy spędzić swe życie w tej wieży.

- Owszem – odparł szczerze, wprawiając ją w zdumienie. – I to bardzo. Rodzina jest dla mnie najważniejsza – lecz me duchowe powołanie znaczy jeszcze więcej. Tu jest teraz mój dom – powiedział, po czym skręcił w korytarz, a Gwen podążyła za nim. – Służę teraz Eldofowi. Jest mym słońcem. Gdybyś go znała – powiedział, odwróciwszy się i spojrzawszy na nią tak przenikliwie, iż przeraził ją – twoim stałby się również.

Gwen odwrГіciЕ‚a wzrok. Nie spodobaЕ‚ jej siД™ jego fanatyczny wyraz oczu.

- Służę jedynie sobie – odparła.

UЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niej.

- Być może w tym leży źródło wszystkich twych ziemskich trosk – odrzekł. – Nikt nie może żyć w świecie, nie służąc komuś innemu. I ty również służysz komuś, właśnie w tej chwili.

Gwen spojrzaЕ‚a na niego podejrzliwie.

- Jak to? – spytała.

- Nawet jeśli sądzisz, iż jesteś oddana tylko sobie – odparł – padasz ofiarą oszustwa. Osobą, której służysz nie jesteś ty, ale raczej człowiek, którego ukształtowali twoi rodziciele. To im służysz – i ich wszystkim starym przekonaniom, przekazanym im przez ich rodziców. Kiedy będziesz na tyle śmiała, by zarzucić przekonania swych rodziców i zacząć służyć sobie?

Gwen zmarszczyЕ‚a brwi. Nie kupowaЕ‚a jego filozofii.

- I w zamian czyje przejąć przekonania? – spytała. – Eldofa?

PokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Eldof jest zaledwie przewodnikiem – odrzekł. – Pomaga odrzucić to, kim się było. Pomaga odnaleźć swe prawdziwe oblicze, wszystko to, czym możesz się stać. I temu należy służyć. To tego człowieka nigdy nie poznasz, jeśli nie uwolnisz swego fałszywego ja. To czyni Eldof: uwalnia nas wszystkich.

Gwendolyn spojrzała w jego błyszczące oczy i dostrzegła wielkie oddanie – i to jego poświęcenie przeraziło ją. Natychmiast pojęła, że postradał rozum, że nigdy nie opuści tego miejsca.

Budziła wręcz grozę, owa sieć, którą Eldof omotał wszystkich tych ludzi i uwięził tutaj – jakaś poślednia filozofia, której logika miała tylko sobie znane podstawy. Gwen nie miała ochoty słuchać tego więcej; była zdecydowana unikać owej sieci za wszelką cenę.

SkrД™ciЕ‚a i poszЕ‚a dalej, otrzД…sajД…c siД™ z tych myЕ›li ze wzdrygniД™ciem ramion, wspinajД…c siД™ po pochylni wokГіЕ‚ wewnД™trznych murГіw wieЕјy. Stopniowo wspinaЕ‚a siД™ coraz wyЕјej i wyЕјej, gdzie prowadziЕ‚a jД… ta rampa. Kristof podД…ЕјaЕ‚ za niД… w milczeniu.

- Nie przyszłam tu kwestionować zalet twego kultu – powiedziała. – Nie potrafię przekonać cię, byś wrócił do twego ojca. Złożyłam obietnicę, iż to uczynię i tak się stało. Jeśli nie cenisz swej rodziny, ja nie nauczę cię tego.

Kristof spojrzaЕ‚ na niД… z powaЕјnД… minД….

- I sądzisz, że mój ojciec ceni sobie rodzinę? – spytał.

- Wielce – odparła. – Przynajmniej z tego, co widać.

Kristof pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- PozwГіl, Ејe coЕ› ci pokaЕјД™.

Ujął ją za łokieć i poprowadził kolejnym korytarzem w lewo, potem w górę po licznych stopniach, i zatrzymał się przed grubymi, dębowymi podwojami. Spojrzał na nią w znaczący sposób, po czym pociągnął i otworzył je, ukazując jej rząd żelaznych krat.

Gwen stanęła z zaciekawieniem, z podenerwowaniem spoglądając przed siebie na to, co tak pragnął, by zobaczyła przez kraty. Dostrzegła ze zgrozą młodą, piękną dziewczynę, siedzącą samotnie w celi, wyglądającą przez okno, z długimi włosami zakrywającymi jej twarz. Choć oczy miała szeroko otwarte, zdawała się nie zauważać ich obecności.

- Oto w jaki sposób mój ojciec dba o rodzinę – powiedział Kristof.

Gwen spojrzaЕ‚a na niego z zaciekawieniem.

- Swoją rodzinę? – spytała zdumiona.

Kristof przytaknД…Е‚.

- Kathryn. Jego cГіrka. Ta, ktГіrД… ukrywa przed Е›wiatem. ZostaЕ‚a tutaj przeniesiona do tej celi. Dlaczego? GdyЕј jest dotkniД™ta. GdyЕј nie jest idealna, taka jak on. Bo wstyd mu z jej przyczyny.

Gwen zamilkła. Poczuła ucisk w żołądku na widok owej dziewczyny, tak żałosnej, iż miała ochotę jej jakoś pomóc. Zaczęła zastanawiać się nad osobą króla, oraz nad tym, czy w słowach Kristofa kryje się prawda.

- Eldof ceni sobie rodzinę – kontynuował Kristof. – Nigdy nie porzuciłby nikogo ze swoich. Ceni sobie nasze prawdziwe oblicze. Nikogo tu nie spotyka odmowa z powodu wstydu. To skaza na majestacie dumy. Ci zaś, którzy zostali dotknięci, znajdują się najbliżej swego prawdziwego ja.

Kristof westchnД…Е‚.

- Kiedy spotkasz Eldofa – powiedział – pojmiesz to. Nie ma drugiej takiej osoby, i nigdy nie będzie.

Gwen dostrzegła fanatyzm w jego oczach, widziała, jak pogrążył się tu w tym miejscu, w tym kulcie. Dotarło do niej, iż zaszedł zbyt daleko, by kiedykolwiek powrócić do króla. Obejrzała się i zobaczyła siedzącą nieopodal córkę króla. Poczuła przytłaczający smutek, żal z powodu jej położenia, tego miejsca, z powodu ich rozbitej rodziny. Jej idealny obraz Grani, idealnej rodziny królewskiej popadał w ruinę. To miejsce, jak każde inne, miało swój własny mroczny punkt newralgiczny. Toczyła się tu cicha bitwa, bój przekonań.

I była to bitwa, której Gwen nie mogła wygrać. Dobrze o tym wiedziała. Nie miała zresztą na to czasu. Pomyślała o własnej opuszczonej rodzinie i poczuła naglącą potrzebę pospieszenia na ratunek swemu mężowi i synowi. W głowie kręciło się jej od tego miejsca, od ostrej woni kadzidła w powietrzu i dezorientującego braku okien. Pragnęła uzyskać to, po co tu przybyła i odejść. Starała się przypomnieć sobie, po co tu tak naprawdę przyszła − i wówczas dotarło to do niej: by ocalić Grań, tak, jak przysięgła królowi.

- Twój ojciec żywi przekonanie, iż ta wieża skrywa tajemnicę – powiedziała Gwen, przechodząc do sedna sprawy – tajemnicę, która może ocalić Grań, uratować wasz lud.

Kristof uЕ›miechnД…Е‚ siД™ i skrzyЕјowaЕ‚ palce.

- Mój ojciec i jego przesądy – odparł.

Gwen zmarszczyЕ‚a brwi.

- Twierdzisz, że to nieprawda? – spytała. – Że nie istnieje starożytna księga?

ZawahaЕ‚ siД™, odwrГіciЕ‚ wzrok, po czym westchnД…Е‚ i zamilkЕ‚ na dЕ‚ugД… chwilД™. W koЕ„cu, przemГіwiЕ‚.

- Co zostanie ci ujawnione i kiedy – powiedział – nie leży w mej gestii. Tylko Eldof może udzielić ci odpowiedzi.

Gwen poczuЕ‚a narastajД…ce zniecierpliwienie.

- Możesz zaprowadzić mnie do niego?

Kristof uЕ›miechnД…Е‚ siД™, odwrГіciЕ‚ i ruszyЕ‚ dalej korytarzem.

- Zapewne – powiedział z oddali – niczym ćmę do płomienia.




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Stara stała na niepewnej kładce, starając się nie zerkać w dół. Wznosiła się coraz wyżej ku niebu, w miarę kolejnych pociągnięć liny, widząc roztaczający się przed nią bezkresny widok. Platforma unosiła się coraz wyżej krańca Grani, Stara zaś stała z łomoczącym sercem, w przebraniu, z nasuniętym głęboko na głowę kapturem, czując jak pot rosi jej ciało wraz ze wzrastającym żarem pustyni. Tu, wysoko, panował zaduch, a przecież dzień zaledwie wstał. Wszędzie wokół rozlegały się wszechobecne odgłosy lin i bloków, skrzypiących kołowrotów wprawianych w ruch przez ciągnących nieugięcie za liny żołnierzy. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, kim była.

Wkrótce wszystko ustało i zaległa cisza. Znalazła się na szczycie Grani – i jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, było wycie wiatru. Miała przed sobą oszałamiający widok i odnosiła wrażenie, że stoi na szczycie całego świata.

Г“w widok przywoЕ‚aЕ‚ wspomnienia. PrzypomniaЕ‚a sobie chwilД™, kiedy przybyЕ‚a do Grani, tuЕј po przebyciu Wielkiego Pustkowia, wraz z Gwendolyn, Kendrickiem i wszystkimi pozostaЕ‚ymi, w wiД™kszoЕ›ci ledwie Ејywymi. WiedziaЕ‚a, Ејe poszczД™Е›ciЕ‚o siД™ jej, iЕј przeЕјyЕ‚a i na poczД…tku widok Grani byЕ‚ dla niej wspaniaЕ‚ym darem, zbawieniem.

Mimo to, oto była tutaj gotowa opuścić tę krainę, zejść po drugiej, odległej stronie grani, na powrót skierować kroki ku Wielkiemu Pustkowiu, ponownie podążyć ku czemuś, co mogło zakończyć się pewną śmiercią. Stojący obok niej wierzchowiec bryknął, wydobywając podkowami głuchy odgłos z platformy. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po grzywie w dodającym otuchy geście. Ten koń będzie jej zbawieniem, jej biletem na wyjazd z tego miejsca; sprawi, że jej przeprawa przez Wielkie Pustkowie odbędzie się według zupełnie innego scenariusza, niż poprzednio.

- Nie pamiętam, by dowódca wydał jakieś rozkazy względem tej wizyty – dobiegł ją władczy głos żołnierza.

Stara staЕ‚a nieruchomo, wiedzД…c, Ејe mowa o niej.

- Zatem omówię to z twym dowódcą – i moim kuzynem, królem – odparł Fithe śmiało, stojąc obok niej i przemawiając przekonującym tonem.

Stara wiedziała, że zwodzi, wiedziała też, jak duże ryzyko podejmuje dla niej – i była mu z tego powodu dozgonnie wdzięczna. Fithe zaskoczył ją tym, iż dotrzymał słowa, iż uczyni wszystko, co w jego mocy, tak jak obiecał, by pomóc jej wydostać się z Grani, dać jej szansę odnaleźć Reece’a, mężczyznę, którego kocha.

Reece. Na myśl o nim serce jej krwawiło. Zamierzała opuścić to miejsce, jakkolwiek bezpieczne, przebyć Wielkie Pustkowie, przebyć oceany, cały świat, tylko dla tej jednej szansy, by powiedzieć mu, jak wielką darzy go miłością.

I choć odnosiła się z niechęcią do myśli, iż naraża Fithe’a na niebezpieczeństwo, musiała to uczynić. Musiała zaryzykować wszystko, by znaleźć tego, którego pokochała. Nie potrafiła siedzieć bezpiecznie w Grani, bez względu na jej wspaniałości, bogactwo i bezpieczeństwo, dopóki nie będzie u boku Reece’a.

Żelazne drzwi platformy otworzyły się z jękiem i Fithe chwycił ją za ramię, towarzysząc jej na zewnątrz. Jej przebranie, nisko opuszczony kaptur, świetnie spełniało rolę. Zeszli z drewnianej platformy na twardy, skalisty płaskowyż na szczycie Grani. Zerwał się wyjący wiatr, na tyle silny, że niemal straciła równowagę. Przytrzymała się końskiej grzywy. Podniosła wzrok, ujrzała rozległe przestworza i serce zatłukło się w jej piersi na myśl o szaleństwie, jakiego zamierzała się dopuścić.

Trzymaj głowę nisko i opuść kaptur – wyszeptał Fithe natarczywie. – Jeśli cię zobaczą, jeśli zobaczą, że jesteś dziewczyną, pojmą, iż nie wolno ci tu być. Odeślą cię z powrotem. Zaczekaj, aż dotrzemy na drugi kraniec grani. Oczekuje tam na ciebie druga kładka, która zwiezie cię na dół po drugiej stronie. – Zabierze ciebie – nikogo innego.

Oddech przyspieszyЕ‚ jej, kiedy ruszyli przez skalny pЕ‚askowyЕј, mijajД…c rycerzy szybkim truchtem. Stara trzymaЕ‚a gЕ‚owД™ nisko, unikajД…c wЕ›cibskich spojrzeЕ„ ЕјoЕ‚nierzy.

W koЕ„cu przystanД™li i wyszeptaЕ‚ do niej:

- W porzД…dku. SpГіjrz.

Stara zsunД™Е‚a kaptur ze sklejonych potem wЕ‚osГіw i w tej samej chwili poraziЕ‚ jД… niesamowity widok: dwa ogromne, piД™kne sЕ‚oЕ„ca, wciД…Еј zaszЕ‚e czerwieniД…, unosiЕ‚y siД™ w majestacie cudownego pustynnego poranka, na tle nieba pokrytego milionem odcieni rГіЕјu i fioletu. OdniosЕ‚a wraЕјenie, Ејe oto nastaЕ‚ Е›wit caЕ‚ego Е›wiata.

Kiedy rozejrzała się dalej, ujrzała rozległe Wielkie Pustkowie, które zdawało się rozciągać po krańce ziemi. W oddali majaczyła wściekle kotłująca się Ściana Piasku. Wówczas, wbrew sobie, spojrzała prosto w dół. Zatoczyła się w lęku wysokości i natychmiast pożałowała, iż to zrobiła.

W dole ujrzaЕ‚a stromy spadek, ciД…gnД…cy siД™ hen ku samej podstawie grani. A przed sobД… dostrzegЕ‚a samotnД… platformД™, pustД…, czekajД…cД… juЕј na niД….

Stara odwróciła się i podniosła wzrok na Fithe’a, który spoglądał na nią znacząco.

- Jesteś pewna? – spytał cicho. W jego oczach zauważyła obawę o jej los.

PoczuЕ‚a, jak nagle owЕ‚adnД…Е‚ jД… lД™k, lecz wГіwczas przyszedЕ‚ jej na myЕ›l Reece i bez chwili wahania skinД™Е‚a gЕ‚owД….

Fithe kiwnД…Е‚ gЕ‚owД… Ејyczliwie.

- Dziękuję – powiedziała. – Nie wiem, jak ci się kiedykolwiek odwdzięczę.

UЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niej.

- Odszukaj mężczyznę, którego kochasz – odparł. – Jeśli ja nie mogę nim być, przynajmniej niech będzie to kto inny.

Ujął jej dłoń, pocałował ją, złożył ukłon, odwrócił się i odszedł. Stara obserwowała go z sercem przepełnionym wdzięcznością. Gdyby nie darzyła Reece’a tak wielką miłością, być może on byłby tym, którego by pokochała.

Odwróciła się, przygotowała, przytrzymała grzywę wierzchowca i postawiła pierwszy, brzemienny w skutki krok na platformie. Starała się nie zerkać na Wielkie Pustkowie, nie myśleć o podróży, która ją czeka, a która niemal na pewno oznaczała jej śmierć. Lecz uczyniła to.

Liny zaskrzypiały, podłoga zakołysała się i żołnierze poczęli luzować liny, stopa za stopą. Ruszyła w dół, samotnie, ku nicości.

Reece, pomyślała, mogę umrzeć. Lecz dla ciebie pokonam cały świat.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Erec stał na dziobie okrętu wraz z Alistair i Stromem u boku. Spoglądał w dół na kłębiące się wody imperialnej rzeki. Obserwował wartki nurt, który rozgałęział się i unosił okręt w lewo, z dala od kanału, który powiódłby ich do Volusii, do Gwendolyn i pozostałych – i poczuł się rozdarty. Oczywiście, pragnął uratować Gwendolyn; jednakże musiał też spełnić świętą przysięgę złożoną uwolnionym mieszkańcom wioski, iż wyzwoli pobliską osadę i zmiecie z powierzchni ziemi stacjonujący nieopodal garnizon Imperium. Wszak, jeśli tego nie uczyni, wkrótce imperialni żołnierze zabiją wyzwolonych ludzi i wszelki trud Ereka spełznie na niczym. Wioska na powrót przejdzie w ręce Imperium.

PodniГіsЕ‚ wzrok i zlustrowaЕ‚ horyzont. Doskonale uzmysЕ‚awiaЕ‚ sobie fakt, iЕј z kaЕјdД… mijajД…cД… chwilД…, kaЕјdy powiew wiatru, czy uderzenie wiosЕ‚a oddalaЕ‚y ich od wypeЕ‚nienia zadania na rzecz czegoЕ› bardziej honorowego i wЕ‚aЕ›ciwego. DotarЕ‚o do niego, Ејe czasami misja nie jest taka, za jakД… siД™ jД… uwaЕјa. Czasami zadanie podlega niekoЕ„czД…cym siД™ zmianom; czasami podrГіЕј wiodД…ca poboczem gЕ‚Гіwnego szlaku przeistacza siД™ ostatecznie w rzeczywistД… misjД™.

Jednakowoż, Erec powziął postanowienie, by jak najszybciej rozgromić imperialny garnizon i skierować się do Volusii, ocalić Gwendolyn zanim będzie za późno.

- Panie! – ktoś wrzasnął.

Erec podniósł wzrok i dostrzegł jednego ze swych żołnierzy, tkwiącego wysoko na maszcie i wskazującego na horyzont. Odwrócił się, by zobaczyć, co to. Okręt wypłynął poza zakole, nurt przyspieszył znacznie i serce zabiło mu szybciej na widok fortu Imperium rojącego się od żołnierzy. Położona na brzegu rzeki ponura, kanciasta budowla zbudowana była z kamienia i osadzona nisko przy ziemi. Wszędzie wokół stali imperialni nadzorcy – żaden jednak nie obserwował rzeki. Zamiast tego, spoglądali na niewolniczą osadę poniżej, w której tłoczyli się niewolnicy smagani batami i kijami imperialnego ciemiężcy. Żołnierze chłostali ich bezlitośnie, zadawali tortury na ulicach, skazując na katorżniczą pracę, podczas gdy stojący wyżej żołnierze spoglądali w dół i śmiali się rozbawieni tą sceną.

Erec spąsowiał na twarzy z oburzenia, zawrzał na widok całej tej niesprawiedliwości. Poczuł, iż słusznie skierował swych ludzi w tę część rzeki, był zdeterminowany, by naprawić wyrządzone szkody i zmusić ich, by zapłacili za swe przewinienia. Mogła to być zaledwie kropla w morzu tyranii, jaką było Imperium, a jednak należało zawsze mieć na uwadze cenę, jaką wolność miała choćby dla garstki ludzi.

Erec ujrzał brzegi rzeki usiane statkami Imperium, strzeżonymi przez wartowników niejako od niechcenia. Nikt nie spodziewał się ataku. Oczywiście, że nie: w Imperium nie istniała żadna wroga siła, ani taka, jakiej armia Imperium mogłaby się lękać.

Е»adna, znaczy siД™, oprГіcz Ereka.

Erec wiedział, że choć liczebnie nie dorównuje wrogowi, wciąż może liczyć na element zaskoczenia. Jeśli uderzą co żywo, być może zdołają ich wszystkich rozgromić.

Erec odwrГіciЕ‚ siД™ w stronД™ swych ludzi i ujrzaЕ‚ stojД…cego nieopodal Stroma. Gorliwie czekaЕ‚ na jego rozkazy.

- Przejmij dowodzenie na okręcie obok – rozkazał swemu młodszemu bratu Erec – i ledwie wydobył z siebie te słowa, jego brat ruszył do dzieła. Przebiegł przez pokład, zeskoczył z relingu na płynący obok okręt i chyżo skierował się ku jego dziobowi, gdzie przejął dowodzenie.

Erec zwrГіciЕ‚ siД™ ku ЕјoЕ‚nierzom tЕ‚oczД…cym siД™ wokГіЕ‚ niego na okrД™cie, czekajД…cym na jego rozkazy.

- Nie chcę, by nas zauważyli – powiedział. – Musimy dostać się jak najbliżej. Łucznicy – przygotować się! – krzyknął. – Pozostali, chwytać włócznie i kryć się!

Е»oЕ‚nierze zajД™li pozycje, kucajД…c nisko wzdЕ‚uЕј caЕ‚ego relingu. Liczne zastД™py jego ludzi ustawiЕ‚y siД™ w linii, dzierЕјД…c wЕ‚Гіcznie i Е‚uki, wszyscy Е›wietnie zdyscyplinowani, cierpliwie oczekujД…c na jego rozkaz. Nurt przyspieszyЕ‚ jeszcze bardziej. Erec zauwaЕјyЕ‚ zbliЕјajД…cy siД™ coraz szybciej brzeg i siЕ‚y Imperium i poczuЕ‚ znajomy Ејar w ЕјyЕ‚ach: w powietrzu zawisЕ‚a bitwa.

Zbliżali się coraz bardziej i bardziej, zostało zaledwie sto jardów. Serce Ereka łomotało jak oszalałe. Miał nadzieję, że nie zostaną wykryci, czuł zniecierpliwienie wszystkich swych ludzi czekających, by zaatakować. Musieli tylko wejść w zasięg. Wiedział, że każdy plusk wody, każda przebyta stopa były bezcenne. Mieli tylko jedną szansę, by skutecznie posłużyć się włóczniami i łukami, i nie mogli chybić.

No dalej, pomyЕ›laЕ‚. Jeszcze tylko trochД™.

Nagle mina mu zrzedła, kiedy jeden z żołnierzy odwrócił się niby od niechcenia, zlustrował wzrokiem wodę – i, skonsternowany, zmrużył oczy. Za chwilę ich zauważy – o wiele za wcześnie. Nie byli jeszcze w zasięgu.

Stojąca obok Ereka Alistair dostrzegła to również. Zanim Erec zdołał wydać rozkaz do zbyt wczesnego ataku, wstała nagle i z pogodnym, pewnym siebie wyrazem twarzy uniosła prawą dłoń. Pojawiła się w niej żółta kula. Alistair wzięła zamach i cisnęła ją przed siebie.

Erec patrzyЕ‚ ze zdumieniem, jak kula Е›wiatЕ‚a pЕ‚ynie w powietrzu powyЕјej i opada na nich niczym tД™cza. WkrГіtce pojawiЕ‚a siД™ mgЕ‚a i zasЕ‚oniЕ‚a ich, ukrywajД…c przed oczyma Imperium.

Е»oЕ‚nierz Imperium spoglД…daЕ‚ teraz na mgЕ‚Д™, zdezorientowany, nie dostrzegajД…c niczego. Erec odwrГіciЕ‚ siД™ i uЕ›miechnД…Е‚ do Alistair, wiedzД…c, Ејe kolejny raz bez niej byliby zgubieni.

Flotylla Ereka pЕ‚ynД™Е‚a dalej, ukryta idealnie za mgielnД… zasЕ‚onД…. Erec zaЕ› obejrzaЕ‚ siД™ na Alistair z minД… peЕ‚nД… wdziД™cznoЕ›ci.

- Twa dłoń potężniejsza jest od mego miecza, pani – powiedział i ukłonił się.

UЕ›miechnД™Е‚a siД™ w odpowiedzi.

- Jednak to ty musisz wygrać tę bitwę – odparła.

Wiatr poniГіsЕ‚ ich bliЕјej. Ukryci w zalegajД…cej wciД…Еј mgle ЕјoЕ‚nierze Ereka rwali siД™ do wypuszczenia strzaЕ‚, do rzucenia wЕ‚Гіczni. Erec rozumiaЕ‚ to; wЕ‚Гіcznia w jego dЕ‚oni rГіwnieЕј wyrywaЕ‚a siД™ do boju.

- Jeszcze nie – wyszeptał do swych ludzi.

Kiedy wyЕ‚onili siД™ z mgЕ‚y, Erec dostrzegЕ‚ zarysy imperialnych ЕјoЕ‚nierzy. Stali na blankach, a ich umiД™Е›nione torsy bЕ‚yszczaЕ‚y na sЕ‚oЕ„cu. Ich towarzysze wznosili wysoko baty i chЕ‚ostali mieszkaЕ„cГіw wioski. OdgЕ‚os razГіw sЕ‚yszany byЕ‚ nawet z takiej odlegЕ‚oЕ›ci. Pozostali ЕјoЕ‚nierze spoglД…dali na rzekД™, najwyraЕєniej przywoЕ‚ani przez peЕ‚niД…cego wartД™ straЕјnika. Wpatrywali siД™ podejrzliwie w obЕ‚oki, jakby coЕ› podejrzewali.

Erec był już tak blisko, aż słyszał, jak serce bije mu w uszach. Jego okręty podpłynęły na odległość trzydziestu jardów. Mgła Alistair zaczęła przerzedzać się. Wiedział, że nadeszła pora.

- Łucznicy! – rozkazał. – Strzelajcie!

ЕЃucznicy, na caЕ‚ej rozciД…gЕ‚oЕ›ci jego flotylli, podnieЕ›li siД™, obrali cel i wypuЕ›cili strzaЕ‚y.

Pod niebo wzbił się odgłos wypuszczanych z cięciw pocisków, strzał przeszywających powietrze – i niebo pociemniało od chmury śmiercionośnych grotów szybujących wysoko po łuku i opadających z powrotem ku ziemi, ku imperialnemu brzegu.

ChwilД™ pГіЕєniej w powietrzu rozbrzmiaЕ‚y krzyki ЕјoЕ‚nierzy stacjonujД…cych licznie w forcie zasypanych chmurД… Е›miercionoЕ›nych strzaЕ‚. NastaЕ‚a bitwa.

WszД™dzie rozbrzmiaЕ‚y rogi. CaЕ‚y garnizon zostaЕ‚ postawiony na nogi, ЕјoЕ‚nierze stanД™li do obrony fortu.

- WŁÓCZNIE! – huknął Erec.

Strom pierwszy wstaЕ‚ i cisnД…Е‚ swД… wЕ‚ГіczniД™, piД™knД…, srebrnД…, poЕ‚yskujД…cД… w powietrzu, ktГіra pomknД™Е‚a z zawrotnД… prД™dkoЕ›ciД…, ze Е›wistem i przeszyЕ‚a serce zdumionego ЕјoЕ‚nierza Imperium.

Erec rzucił swoją w ślad za nim i jego złota włócznia pozbawiła życia imperialnego dowódcę znajdującego się w odległej części fortu. Dołączyły do niego szeregi jego ludzi z całej flotylli, ciskając włóczniami i powalając zaskoczonych żołnierzy Imperium, którzy ledwie zdążyli uformować szyk.

PadЕ‚y caЕ‚e ich tuziny. Erec pojД…Е‚, iЕј pierwsza salwa zebraЕ‚a poЕјД…dane Ејniwo. Przy Ејyciu pozostaЕ‚y jednak setki innych ЕјoЕ‚nierzy. Kiedy okrД™t Ereka zatrzymaЕ‚ siД™, ostro wbijajД…c siД™ w brzeg, nadszedЕ‚ czas na walkД™ wrД™cz.

- DO ATAKU! – wrzasnął.

Erec dobyЕ‚ miecza, wskoczyЕ‚ na reling i zeskoczyЕ‚. PrzeleciaЕ‚ w powietrzu dobre piД™tnaЕ›cie stГіp zanim wylД…dowaЕ‚ na piaszczystym brzegu Imperium. Jego ludzie podД…Ејyli w Е›lad za nim, zeskakujД…c wszД™dzie dokoЕ‚a w sile, ruszajД…c natychmiast do ataku, unikajД…c strzaЕ‚ i wЕ‚Гіczni Imperium. WychynД™li z oparГіw mgЕ‚y i popД™dzili po piasku na imperialny fort. Е»oЕ‚nierze Imperium przegrupowali siД™ i rГіwnieЕј ruszyli im na spotkanie.

Erec zebraЕ‚ siД™ w sobie na widok przysadzistego ЕјoЕ‚nierza Imperium, ktГіry natarЕ‚ wprost na niego z wrzaskiem, wznoszД…c topГіr i machajД…c nim z ukosa w kierunku gЕ‚owy Ereka. Erec wykonaЕ‚ unik, dЕєgnД…Е‚ go w brzuch i pobiegЕ‚ dalej. ObudziЕ‚ siД™ jego bitewny instynkt. Erec wbiЕ‚ miecz w serce kolejnego ЕјoЕ‚nierza, zszedЕ‚ z drogi nadlatujД…cego ostrza topora, obrГіciЕ‚ siД™ na piД™cie i ciД…Е‚ przeciwnika po Ејebrach. Kolejny ЕјoЕ‚nierz zaatakowaЕ‚ go od tyЕ‚u. Nie odwracajД…c siД™, zdzieliЕ‚ go Е‚okciem w nerkД™ i powaliЕ‚ na kolana.

Erec popД™dziЕ‚ przez zastД™py ЕјoЕ‚nierzy, rychЕ‚o i mocarnie, jak nikt inny na polu bitwy. ProwadziЕ‚ swych ludzi jak jeden mД…Еј i wycinaЕ‚ ЕјoЕ‚nierzy Imperium, wyrД…bujД…c sobie drogД™ do fortu. RozgorzaЕ‚a zaciekЕ‚a walka wrД™cz. JednakЕјe, imperialni ЕјoЕ‚nierze przewyЕјszali ich wzrostem niemal dwukrotnie i stawiali brutalny opГіr. Serce pД™kaЕ‚o Erekowi na widok wielu jego ludzi polegЕ‚ych juЕј dookoЕ‚a.

Jednakże Erec był zdeterminowany. Poruszał się błyskawicznie, a wraz ze Stromem u swego boku zdołał wyprowadzać przeciwnika w pole. Przedzierał się przez plażę niczym demon uwolniony z piekieł.

WkrГіtce zadanie zostaЕ‚o wykonane. Piaszczysty brzeg zalegЕ‚ w bezruchu. Zbroczona krwiД… plaЕјa Е›cieliЕ‚a siД™ gД™sto trupem, w wiД™kszoЕ›ci ЕјoЕ‚nierzy Imperium. Zbyt wiele jednak ciaЕ‚ naleЕјaЕ‚o do jego ludzi.

Przepełniony wściekłością Erec zaatakował fort, w którym wciąż roiło się od żołnierzy. Wbiegł na kamienne schody wzdłuż jego murów, a za nim jego ludzie, i napotkał tam żołnierza zbiegającego właśnie ku niemu. Dźgnął go w serce, tuż przed tym, jak ten zdołał zamachnąć się dwuręcznym toporem na jego głowę. Erec odsunął się i żołnierz, martwy już, stoczył się w dół obok niego. Pojawił się kolejny żołnierz. Ciął Ereka zanim ten zdążył zareagować – wówczas jednak wszedł mu w drogę Strom i z potężnym szczękiem oręża oraz deszczem iskier zablokował uderzenie zanim dosięgło jego brata. Potem uderzył go rękojeścią miecza i zwalił z krawędzi, i żołnierz poleciał w dół z wrzaskiem, na spotkanie śmierci.

Erec kontynuował natarcie, pokonując po cztery stopnie naraz, aż dotarł na górną kondygnację kamiennego fortu. Pozostali przy życiu żołnierze Imperium spoglądali na niego ze strachem, widząc swych martwych braci oraz ludzi Ereka wbiegających na mury. Na ich widok rzucili się do ucieczki. Popędzili ku odległej części fortu, na wiejskie uliczki, gdzie czekała na nich niespodzianka: ośmieleni zajściem mieszkańcy osady. Ich pełne obawy spojrzenia zastąpił teraz wyraz czystej wściekłości. Powstali jak jeden mąż, zwrócili się przeciw imperialnemu ciemiężcy, wyrwali baty z rąk żołnierzy i jęli chłostać umykających w przeciwną stronę gnębicieli.

Imperialni ЕјoЕ‚nierze nie spodziewali siД™ tego i jeden po drugim wpadali pod niewolnicze ciД™gi. Niewolnicy zaЕ› siekli ich dalej, leЕјД…cych na ziemi, raz po raz, aЕј w koЕ„cu ЕјoЕ‚nierze znieruchomieli. SprawiedliwoЕ›ci staЕ‚o siД™ zadoЕ›Д‡.

Erec stanД…Е‚ na szczycie fortu w otoczeniu swych ludzi i, dyszД…c ciД™Ејko, podsumowaЕ‚ w milczeniu bilans stoczonej bitwy. StojД…cym poniЕјej mieszkaЕ„com wioski zajД™Е‚o chwilД™ zorientowanie siД™, co wЕ‚aЕ›nie zaszЕ‚o. WkrГіtce jednak to do nich dotarЕ‚o.

Jeden po drugim wznieЕ›li okrzyki radoЕ›ci. Po chwili pod niebo wzbiЕ‚ siД™ narastajД…cy z kaЕјdД… chwilД… wiwat, a na twarzach ludzi pojawiЕ‚ siД™ wyraz czystego upojenia. Wznosili okrzyki radoЕ›ci z odzyskanej wolnoЕ›ci. A to, w przekonaniu Ereka, sprawiЕ‚o, Ејe jego caЕ‚y trud wart byЕ‚ zachodu. WiedziaЕ‚, iЕј wЕ‚aЕ›nie to oznacza cenД™ mД™stwa i zwyciД™stwa.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Godfrey siedział na kamiennej podłodze podziemnej komnaty w pałacu Silis. Obok niego zasiadali Akorth, Fulton, Ario, Merek oraz Dray u jego nogi. Silis i jej ludzie siedzieli naprzeciw. Wszyscy spoczywali ponuro ze zwieszonymi głowami, rękoma założonymi za kolanami, wiedząc, że czyha na nich śmierć. Komnata trzęsła się od przebiegających powyżej wojennych działań, inwazji na Volusię. Ich uszu dobiegały też odgłosy plądrowania miasta. Wszyscy siedzieli i czekali, podczas gdy Rycerze Siódemki rozszarpywali Volusię na strzępy.

Godfrey pociągnął kolejny długi łyk wina ze swego bukłaka, ostatniego, jaki ostał się w mieście, starając się uśmierzyć ból, zaradzić przeświadczeniu o bliskiej śmierci, jaka czekała go z rąk Imperium. Spojrzał na stopy, zastanawiając się, jak do tego doszło. Jeszcze kilka księżyców temu przebywał bezpiecznie w Kręgu, przepijając swe życie, a jego jedynym zmartwieniem był wybór, którą to gospodę i który zamtuz odwiedzić danego wieczoru. Tymczasem był teraz tu, przebywszy morze, na ziemiach Imperium, uwięziony pod miastem obróconym w ruinę, odgrodziwszy się od niego we własnej trumnie.

W głowie mu huczało. Próbował oczyścić umysł, skoncentrować się. Wyczuł, co myślą przyjaciele, ujrzał to w pogardzie wyzierającej z ich gniewnych spojrzeń: nie powinni byli go posłuchać; mogli uciec, kiedy nadarzyła się okazja. Gdyby nie zawrócili po Silis, dotarliby do portu, zaokrętowali się i byli teraz daleko od Volusii.

Godfrey próbował czerpać pocieszenie z faktu, iż przynajmniej spłacił przysługę i ocalił tej kobiecie życie. Gdyby nie zdołał dotrzeć do niej na czas i ostrzec, z pewnością byłaby teraz tam u góry, dawno martwa. To musiało coś znaczyć, nawet jeśli było do niego niepodobne.

- Co teraz? – spytał Akorth.

Godfrey odwrГіciЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚, Ејe ten spoglД…da na niego oskarЕјycielskim wzrokiem, wymawiajД…c na gЕ‚os pytanie, ktГіre najwyraЕєniej gnД™biЕ‚o ich wszystkich.

Godfrey rozejrzaЕ‚ siД™ i zlustrowaЕ‚ wzrokiem niewielkД…, mrocznД… komnatД™, migocД…ce pochodnie, ktГіre wypaliЕ‚y siД™ niemal do koЕ„ca. Ich nД™dzne zapasy i bukЕ‚ak spoczywajД…ce w kД…cie byЕ‚y wszystkim, co mieli. PrzypominaЕ‚o to czuwanie przy Е‚oЕјu Е›mierci. WciД…Еј sЕ‚yszaЕ‚ odgЕ‚osy wojennej zawieruchy powyЕјej, pomimo grubych murГіw, i zastanawiaЕ‚ siД™, jak dЕ‚ugo wytrzymajД…. Godziny? Dni? Ile czasu musi upЕ‚ynД…Д‡, zanim Rycerze SiГіdemki opanujД… VolusiД™? Czy potem odejdД…?

- Nie przybyli tu po nas – zaobserwował Godfrey. – To Imperium walczy przeciw Imperium. Prowadzi wojnę z Volusią. Nie mamy z nimi zatargu.

Silis pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

- Zajmą miasto – powiedziała złowieszczo. Jej silny głos przeciął zaległą ciszę. – Rycerze Siódemki nigdy się nie wycofują.

Wszyscy zamilkli.

- Jak długo zatem zdołamy tu przeżyć? – spytał Merek.

Silis pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД…, przyglД…dajД…c siД™ zapasom.

- Tydzień, może – odparła.

Wtem rozlegЕ‚o siД™ gdzieЕ› powyЕјej gЕ‚oЕ›ne dudnienie i Godfrey wzdrygnД…Е‚ siД™, poczuwszy, jak zadrЕјaЕ‚a pod nim podЕ‚oga.

Silis skoczyła na nogi. Poruszona, zaczęła przemierzać komnatę, przyglądając się bacznie stropowi, przez który posypał się na nich pył. Brzmiało to jakby zeszła na nich lawina. Silis przyglądała się temu, jak przystało na zatroskaną właścicielkę domu.

- Naruszyli świętość mego domu – powiedziała bardziej do siebie niż do nich.

Godfrey dostrzegЕ‚ na jej twarzy wyraz ubolewania i rozpoznaЕ‚ go. Tak wyglД…daЕ‚ ktoЕ›, kto straciЕ‚ wszystko.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a na Godfreya z wdziД™cznoЕ›ciД….

- ByЕ‚abym tam teraz, gdybyЕ› siД™ nie zjawiЕ‚. OcaliЕ‚eЕ› nam Ејycie.

Godfrey westchnД…Е‚.

- I co z tego? – spytał rozeźlony. – Na co to się zdało? Byśmy wszyscy pomarli tu, na dole?

Silis wyglД…daЕ‚a na zaЕ‚amanД….

- Jeśli tu pozostaniemy – spytał Merek – to wszystkich nas czeka śmierć?

Silis skierowaЕ‚a siД™ ku niemu i skinД™Е‚a smutno gЕ‚owД….

- Tak – powiedziała beznamiętnie. – Nie dziś i nie jutro, lecz za kilka dni owszem. Nie mogą tu zejść – a my nie możemy wyjść na zewnątrz. Wkrótce nasze zapasy się skończą.

I co wtedy? – spytał Ario, odwracając się do niej twarzą. –Pragniesz tu pomrzeć? Ja w każdym razie nie.

Silis jęła przemierzać komnatę w tę i z powrotem, ze zmarszczonym czołem, i Godfrey zauważył, że kobieta namyśla się długo i intensywnie.

Po czym, w koЕ„cu, przystanД™Е‚a.

- Jest jedna możliwość – powiedziała. – To ryzykowne. Ale może się udać.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i stanД™Е‚a przodem do nich. Godfrey wstrzymaЕ‚ oddech, powodowany nadziejД… i oczekiwaniem.

- W czasach mego ojca, pod zamkiem istniało podziemne przejście – rzekła. – Prowadziło między murami zamku. Moglibyśmy je odszukać, jeśli wciąż istnieje i odejść stąd nocą, pod osłoną mroku. Możemy spróbować przedostać się przez miasto, do portu. Możemy przejąć jeden z mych okrętów, jeśli jakowyś pozostał i odpłynąć.

W komnacie zalegЕ‚a dЕ‚uga chwila niepewnoЕ›ci wyraЕјonej milczeniem.

- Ryzykowne – powiedział w końcu Merek poważnym głosem. – W mieście roi się od imperialnych. Jak mamy je przejść i nie dać się zabić?

Silis wzruszyЕ‚a ramionami.

- To prawda – odparła. – Jeśli nas złapią, zostaniemy zabici. Jeśli jednak wyjdziemy stąd w porze największego mroku, i zabijemy wszystkich, którzy staną nam na drodze, być może dotrzemy do portu.

- A jeśli znajdziemy owe przejście i dojdziemy do portu, a twoich okrętów tam nie będzie? – spytał Ario.

ZmierzyЕ‚a go wzrokiem.

Żaden plan nie jest doskonały – powiedziała. – Równie dobrze możemy tam wszyscy zginąć – jak i sczeznąć tu na dole.

- Śmierć przybywa po wszystkich – wtrącił Godfrey, mając poczucie nowego celu. Wstał i stanął naprzeciw pozostałych, czując jak narasta w nim determinacja, która zwycięża z dotychczas odczuwanym lękiem. – To kwestia tego, jak zamierzamy umrzeć: tu, na dole, kuląc się ze strachu niczym szczury? Czy tam, wyżej, zmierzając ku wolności?

Powoli, jeden po drugim, wszyscy podnieЕ›li siД™ z podЕ‚ogi. StanД™li naprzeciw i skinД™li gЕ‚owami uroczyЕ›cie.

WiedziaЕ‚, w tej jednej chwili, Ејe wЕ‚aЕ›nie powstaЕ‚ plan. Tej nocy ucieknД….




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Loti i Loc szli ramiД™ w ramiД™ pod piekД…cym pustynnym sЕ‚oЕ„cem, przykuci do siebie Е‚aЕ„cuchami i chЕ‚ostani co rusz przez poganiajД…cych ich nadzorcГіw Imperium. WД™drowali po zupeЕ‚nym ugorze, a Loti zastanawiaЕ‚a siД™ po raz wtГіry, z jakiej to przyczyny jej brat zgЕ‚osiЕ‚ siД™ dobrowolnie do tej niebezpiecznej, katorЕјniczej pracy. PostradaЕ‚ zmysЕ‚y?

- Co ty sobie myślałeś? – wyszeptała do niego. Trącony od tyłu Loc stracił równowagę i zatoczył się do przodu, jednak Loti zdołała chwycić go za zdrowe ramię i powstrzymać od upadku.

- Dlaczego nas zgłosiłeś? – dodała.

- Spójrz przed siebie – powiedział, odzyskawszy równowagę. – Co widzisz?

Loti spojrzaЕ‚a we wskazanym kierunku, jednak nie zauwaЕјyЕ‚a niczego poza monotonnym, pustynnym krajobrazem, peЕ‚nym niewolnikГіw, ziemi usianej skalnymi odЕ‚amkami; dalej zaЕ› ujrzaЕ‚a zbocze wiodД…ce nad graЕ„, na ktГіrej pracowaЕ‚ tuzin kolejnych wiД™ЕєniГіw. WszД™dzie krД™cili siД™ dozorcy, wypeЕ‚niajД…c powietrze odgЕ‚osem chЕ‚ostania.

- Niczego nie widzę – odparła ze zniecierpliwieniem – poza tym samym: zaharowanych na śmierć niewolników.

Nagle poczuЕ‚a rozdzierajД…cy plecy bГіl, jakby kto zdarЕ‚ jej skГіrД™ z plecГіw. WrzasnД™Е‚a od smagniД™cia batem, ktГіry rozoraЕ‚ jej skГіrД™.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a za sobД… spoglД…dajД…cego spode Е‚ba nadzorcД™.

- Cisza! – rozkazał.

Loti miała ochotę rozpłakać się z powodu dojmującego bólu, lecz zagryzła wargi i ruszyła dalej wraz z Lokim, dzwoniąc kajdanami pod prażącym słońcem. Poprzysięgła sobie zabić wszystkich imperialnych, jak najszybciej.

Kontynuowali pochГіd w milczeniu. Jedynym sЕ‚yszalnym dЕєwiД™kiem byЕ‚ chrzД™st rozgniatanych przez buty odЕ‚amkГіw. Po chwili Loc zbliЕјyЕ‚ siД™ do niej pomalutku.

- To nie to, co widzisz – wyszeptał – lecz czego nie dostrzegasz. Przyjrzyj się dokładniej. Tam, powyżej, na grani.

ZlustrowaЕ‚a krajobraz, lecz niczego nie zauwaЕјyЕ‚a.

- Jest tam tylko jeden nadzorca. Jeden. Na dwa tuziny niewolników. Rzuć okiem na dolinę i zobacz ilu ich tam jest.

Loti zerknД™Е‚a ukradkiem przez ramiД™ i w rozlegЕ‚ej dolinie poniЕјej dostrzegЕ‚a tuziny nadzorcГіw baczД…cych na niewolnikГіw, ktГіrzy rozbijali skaЕ‚y i uprawiali ziemiД™. OdwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a ponownie na graЕ„. Po raz pierwszy pojД™Е‚a, z jakim zamiarem nosi siД™ jej brat. Nie doЕ›Д‡, iЕј byЕ‚ tam tylko jeden nadzorca, to jeszcze obok niego staЕ‚ zert. To dawaЕ‚o szansД™ ucieczki.

ByЕ‚a pod wraЕјeniem.

SkinД…Е‚ ze zrozumieniem.

- Szczyt to najbardziej niebezpieczna działka – wyszeptał. – Najgorętsza, to najmniej pożądane miejsce, zarówno przez niewolników jak i nadzorców. Lecz w tym, siostro, leży nasza szansa.

Nagle ktГіryЕ› nadzorca zaserwowaЕ‚ Loti kopniaka w plecy i ta zatoczyЕ‚a siД™ do przodu, ciД…gnД…c za sobД… Loka. Oboje wyprostowali siД™ i ruszyli dalej w gГіrД™. Loti z trudem Е‚apaЕ‚a powietrze, staraЕ‚a siД™ zaczerpnД…Д‡ tchu w rosnД…cym Ејarze. Tym razem jednak, kiedy ponownie spojrzaЕ‚a w gГіrД™, jej serce wezbraЕ‚o optymizmem i zabiЕ‚o szybciej, aЕј poczuЕ‚a je w gardle: nareszcie mieli jakiЕ› plan.

Loti nigdy nie uwaЕјaЕ‚a brata za czЕ‚owieka Е›miaЕ‚ego, skorego do podejmowania takiego ryzyka, gotowego stanД…Д‡ przeciw Imperium. Teraz jednak, kiedy na niego spojrzaЕ‚a, zdoЕ‚aЕ‚a dostrzec w jego oczach determinacjД™, zauwaЕјyЕ‚a, Ејe nareszcie podziela jej myЕ›li. ZobaczyЕ‚a go w nowym Е›wietle i byЕ‚a peЕ‚na podziwu z tego powodu. ByЕ‚ to dokЕ‚adnie taki rodzaj planu, jaki mГіgЕ‚by wyjЕ›Д‡ z jej wЕ‚asnej inicjatywy.

- A co z kajdanami? – odszepnęła, upewniwszy się, że nadzorcy nie patrzą.

Loc skinД…Е‚ gЕ‚owД….

- Siodło – odrzekł. – Przyjrzyj się.

Loti spojrzała na siodło i zauważyła długi miecz przytroczony do niego; dotarło do niej, iż mogą użyć go, by rozciąć okowy. Mogli stamtąd uciec.

Czując niejaki optymizm, po raz pierwszy od czasu pojmania, Loti przyjrzała się pozostałym niewolnikom pracującym u wierzchołka. Wszyscy, mężczyźni i kobiety, tkwili zgarbieni przy swym kieracie, zrezygnowani, bez jakichkolwiek oznak oporu; natychmiast pojęła, iż żadne z nich nie przyjdzie im z pomocą, nie przysłuży się ich sprawie. Odpowiadało jej to – niepotrzebna była im ich pomoc. Potrzebowali zaledwie okazji oraz tego, by ci wszyscy niewolnicy posłużyli do odwrócenia uwagi.

Loti poczuЕ‚a kolejny, ostatni kopniak w krzyЕј, zachwiaЕ‚a siД™ do przodu i wylД…dowaЕ‚a twarzД… na ziemi, dotarЕ‚szy na szczyt grzbietu. WkrГіtce czyjeЕ› szorstkie dЕ‚onie postawiЕ‚y jД… z powrotem na nogi. OdwrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a nadzorcД™, ktГіry popchnД…Е‚ jД… brutalnie, po czym odwrГіciЕ‚ siД™ i ruszyЕ‚ z powrotem w dГіЕ‚, zostawiajД…c ich w miejscu.

- Do rzędu! – huknął nowy nadzorca, jedyny, jaki przebywał na szczycie grani.

Loti poczuЕ‚a, jak jego stwardniaЕ‚e dЕ‚onie chwytajД… jД… za kark i pchajД… do przodu, zmuszajД…c do truchtu i wydobywajД…c szczД™k z Е‚aЕ„cucha, ostatecznie prowadzД…c jД… na dziaЕ‚kД™, gdzie harowali niewolnicy. MД™Ејczyzna wrД™czyЕ‚ jej dЕ‚ugД… motykД™ z Ејelaznym koЕ„cem, po czym zaserwowaЕ‚ kolejne pchniД™cie, spodziewajД…c siД™, Ејe doЕ‚Д…czy do pozostaЕ‚ych.

OdwrГіciЕ‚a siД™. Loc skinД…Е‚ ku niej znaczД…co i poczuЕ‚a, jak w jej ЕјyЕ‚ach rozgorzaЕ‚ ogieЕ„; wiedziaЕ‚a, Ејe majД… tylko jednД… szansД™, teraz lub nigdy.

Loti wrzasnД™Е‚a, uniosЕ‚a motykД™, zamachnД™Е‚a siД™ niД… i z caЕ‚Д… siЕ‚Д… opuЕ›ciЕ‚a. ByЕ‚a zszokowana, gdy usЕ‚yszaЕ‚a gЕ‚uchy odgЕ‚os, gdy ujrzaЕ‚a zakoЕ„czenie motyki tkwiД…ce w gЕ‚owie nadzorcy.

Zadała cios szybko, ze stanowczością, a mężczyzna najwyraźniej w ogóle się tego nie spodziewał. Nie miał nawet czasu, by jakkolwiek zareagować. Zapewne żaden niewolnik, przebywając w otoczeniu tak wielu nadzorców i nie mając dokąd uciec, nigdy nie porwał się na taki czyn.

Loti poczuЕ‚a drЕјenie motyki, ktГіre rozeszЕ‚o siД™ od. dЕ‚oni po ramiona, po czym, z zadowoleniem zauwaЕјyЕ‚a, Ејe straЕјnik zachwiaЕ‚ siД™ i osunД…Е‚ na ziemiД™. OdczuwaЕ‚a wciД…Еј liczne razy od bata na plecach, wiД™c widok ten natchnД…Е‚ jД… przekonaniem, iЕј sprawiedliwoЕ›ci staЕ‚o siД™ zadoЕ›Д‡.

WГіwczas wkroczyЕ‚ jej brat, uniГіsЕ‚ wysoko swД… motykД™ i w chwili, kiedy nadzorca zwinД…Е‚ siД™ w kЕ‚Д™bek, zdzieliЕ‚ go prosto w potylicД™.

Koniec koЕ„cГіw, nadzorca znieruchomiaЕ‚.

Loti, dyszД…c ciД™Ејko, caЕ‚a zlana potem i z bijД…cym szybko sercem upuЕ›ciЕ‚a zbroczonД… krwiД… mД™Ејczyzny motykД™ z niedowierzania, po czym wymieniЕ‚a spojrzenia z bratem. Dokonali tego.

CzuЕ‚a zaciekawione spojrzenia otaczajД…cych jД… niewolnikГіw. OdwrГіciЕ‚a siД™ i zobaczyЕ‚a, Ејe obserwujД… jД… wszyscy z szeroko otwartymi ustami. Zaniechawszy pracy, wsparli siД™ o swe motyki i obrzucili jД… i brata peЕ‚nym grozy i niedowierzania spojrzeniem.

Loti doskonale wiedziaЕ‚a, Ејe nie ma czasu do stracenia. PodbiegЕ‚a wraz z bratem do zerta, obiema rД™koma wydobyЕ‚a miecz z siodЕ‚a, uniosЕ‚a wysoko i obrГіciЕ‚a siД™.

- Uważaj! – wrzasnęła do Loka.

PrzygotowaЕ‚ siД™ na uderzenie, a ona opuЕ›ciЕ‚a miecz z caЕ‚ych siЕ‚ i rozciД™Е‚a kajdany. PoleciaЕ‚y iskry i poczuЕ‚a satysfakcjД™ z oswobodzenia siД™ z Е‚aЕ„cuchГіw.

OdwrГіciЕ‚a siД™, by odejЕ›Д‡, gdy wtem usЕ‚yszaЕ‚a krzyk.

- A my? – wrzasnął któryś z niewolników.

Zobaczyła, jak pozostali niewolnicy podbiegają do niej, wyciągając przed siebie swe kajdany. Odwróciła się i zobaczyła czekającego zerta. Wiedziała, że traci drogocenny czas. Pragnęła skierować się na wschód, jak najszybciej podążyć do Volusii, miejsca, ku któremu udał się według jej wiedzy Darius. Być może zdołałaby go tam odnaleźć. Jednocześnie, nie mogła znieść widoku zakutych w kajdany braci i sióstr.

Loti popędziła przed siebie, poprzez tłum niewolników, tnąc po kajdanach na lewo i prawo, dopóki wszyscy nie zostali uwolnieni. Nie miała pojęcia, dokąd udadzą się teraz, kiedy już odzyskali wolność – ale przynajmniej mogli uczynić coś podług własnej woli.

Odwróciła się, dosiadła zerta i wyciągnęła dłoń do Loka. Podał jej zdrową rękę, podciągnęła go – po czym pogoniła wierzchowca solidnym kuksańcem.

Kiedy odjeżdżali, upojeni odzyskaną wolnością, w oddali rozległy się krzyki imperialnych nadzorców. Zauważyli ich wszyscy. Ale Loti nie czekała. Skierowała zerta w dół grani, po przeciwległym zboczu, i popędziła wraz z bratem przez pustynię, z dala od nadzorców – ku wolności.




ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY


Darius podniГіsЕ‚ wzrok i zajrzaЕ‚ w oczy klД™czД…cego nad nim tajemniczego mД™Ејczyzny.

Jego ojca.

SpoglД…dajД…c mu w oczy, straciЕ‚ caЕ‚kowicie poczucie czasu i miejsca, caЕ‚e jego Ејycie zastygЕ‚o w tej chwili w bezruchu. Wtem wszystkie elementy uЕ‚oЕјyЕ‚y siД™ w ukЕ‚adankД™. Owo dziwne uczucie, ktГіre Darius podzielaЕ‚ od chwili, gdy jego oczy spoczД™Е‚y na nim po raz pierwszy. To znajome spojrzenie, to przekonanie tkwiД…ce nieznoЕ›nie gdzieЕ› na kraЕ„cach jego Е›wiadomoЕ›ci, ktГіre nie dawaЕ‚o mu spokoju od chwili, kiedy go spotkaЕ‚.

Jego ojciec.

Samo sЕ‚owo zdawaЕ‚o siД™ nierealne.

Ale oto był tu, klęczał nad nim, ocaliwszy mu właśnie życie, blokując śmiercionośny cios zadany przez żołnierza Imperium, uderzenie, od którego z pewnością Darius poniósłby śmierć. Ryzykował życiem, odważywszy się wyjść na arenę, sam, w chwili, kiedy Darius niemal stracił życie.

ZaryzykowaЕ‚ wszystko dla niego. Swego syna. Ale dlaczego?

- Ojcze – odezwał się Darius głosem przypominającym pełen podziwu szept.

Darius poczuł przypływ dumy, kiedy dotarło do niego, że jest spokrewniony z tym człowiekiem, tym wspaniałym wojownikiem, najlepszym ze wszystkich, jakich spotkał. Dzięki temu poczuł, iż on, Darius, również może zostać wspaniałym wojownikiem.

Ojciec wyciągnął rękę i chwycił jego dłoń, a był to chwyt mocarny, stanowczy. Jednym pociągnięciem postawił Dariusa na nogi i w tej jednej chwili Darius poczuł się jak nowo narodzony. Jakby odkrył powód do walki, powód, by dalej żyć.

Natychmiast siД™gnД…Е‚ w dГіЕ‚, chwyciЕ‚ upuszczony przez siebie miecz, po czym odwrГіciЕ‚ siД™ i wraz z ojcem stanД…Е‚ naprzeciw nadciД…gajД…cej hordy imperialnych ЕјoЕ‚nierzy. Kiedy padЕ‚y owe szkaradne stwory, ubite przez jego ojca, rozbrzmiaЕ‚y rogi i Imperium wysЕ‚aЕ‚o przeciw nim kolejnД… falД™ ЕјoЕ‚nierzy.

TЕ‚umy zaryczaЕ‚y, a Darius przyjrzaЕ‚ siД™ odraЕјajД…cym twarzom napierajД…cych na nich z dЕ‚ugimi wЕ‚Гіczniami ЕјoЕ‚nierzy Imperium. SkoncentrowaЕ‚ siД™ i poczuЕ‚, jak wszystko wokГіЕ‚ zwalnia, w miarД™ jak gotowaЕ‚ siД™ do walki o Ејycie.

Jeden z żołnierzy zaatakował, rzucił włócznią w twarz. Darius uchylił się tuż przed tym, nim trafiła go w oko. Potem zamachnął się i kiedy żołnierz podbiegł, by stawić mu czoło, zdzielił go rękojeścią miecza w skroń, powalając na ziemię. Darius dał nura przed mieczem kolejnego żołnierza wycelowanym w jego głowę, potem runął w przód i dźgnął go w brzuch.

Kolejny żołnierz zaatakował z boku, mierząc włócznią w żebra Dariusa. Uczynił to zbyt szybko, by Darius zdążył zareagować; wtem Darius usłyszał odgłos drzewa walącego o metal, a kiedy odwrócił się, z wdzięcznością ujrzał ojca, który zablokował uderzenie włóczni swą laską zanim dosięgło Dariusa. Potem dźgnął nią żołnierza między oczy, przewracając go na ziemię.

Ojciec obrГіciЕ‚ siД™ wraz ze swym drzewcem i stanД…Е‚ naprzeciw grupy atakujД…cych. Powietrze wypeЕ‚niЕ‚ stukot laski, ktГіrД… odbiЕ‚ nadlatujД…ce jedna za drugД… wЕ‚Гіcznie. MД™Ејczyzna ruszyЕ‚ w taneczny ferwor pomiД™dzy ЕјoЕ‚nierzy, lawirujД…c wokГіЕ‚ nich niczym gazela, dzierЕјД…c swД… laskД™ jakby byЕ‚a dzieЕ‚em najwyЕјszego kunsztu. ObracaЕ‚ siД™ i zadawaЕ‚ uderzenie z profesjonalnД… dokЕ‚adnoЕ›ciД…, idealnie wymierzajД…c dЕєgniД™cia w krtaЕ„, miД™dzy oczy, w przeponД™, powalajД…c przeciwnikГіw na lewo i prawo. ByЕ‚ niczym grom z jasnego nieba.

Natchniony jego sztuką walki Darius walczył u boku ojca jak opętany, czerpiąc siły z jego dokonań; szlachtował, robił uniki i zadawał dźgnięcia, wydobywając szczęk i skry z miecza, którym traktował oręż przeciwnika, nacierając nieustraszenie na zastęp żołnierzy. Byli od niego więksi, lecz Darius miał w sobie więcej bitewnego ducha i, w przeciwieństwie do nich, walczył o swe życie – i o życie ojca. Odbił wiele ciosów zadanych w kierunku ojca, ocalając go od nieprzewidzianej śmierci. Powalał żołnierzy na lewo i prawo.

Ostatni z ЕјoЕ‚nierzy rzuciЕ‚ siД™ na Dariusa, unoszД…c wysoko nad gЕ‚owД… miecz, lecz w tej samej chwili Darius skoczyЕ‚ do przodu i dЕєgnД…Е‚ go prosto w serce. MД™Ејczyzna otworzyЕ‚ szeroko oczy, po czym, z wolna, znieruchomiaЕ‚ i padЕ‚ na ziemiД™ martwy.

Darius stanД…Е‚ obok ojca, plecami wsparty o jego plecy, ciД™Ејko dyszД…c i lustrujД…c dzieЕ‚o wЕ‚asnych rД…k. WszД™dzie wokГіЕ‚ spoczywali martwi ЕјoЕ‚nierze Imperium. OdniГіsЕ‚ zwyciД™stwo.

Miał wrażenie, że mając u boku ojca, może zmierzyć się z każdym wyzwaniem, jakie zgotuje mu świat; czuł, że razem stanowią niepowstrzymaną siłę. Sama zaś walka u boku ojca miała dla niego nierzeczywisty wymiar. U boku ojca, który w jego marzeniach od zawsze był wielkim wojownikiem. Koniec końców okazało się, że nie jest takim ot zwykłym człowiekiem.

RozlegЕ‚ siД™ chГіr rogГіw, ktГіremu zawtГіrowaЕ‚ wiwatujД…cy tЕ‚um. Darius miaЕ‚ nadziejД™, Ејe wznoszД… okrzyki na czeЕ›Д‡ jego zwyciД™stwa, wГіwczas jednak po drugiej stronie areny otworzyЕ‚y siД™ wielkie, Ејelazne wrota. PojД…Е‚ natychmiast, Ејe najgorsze dopiero przed nimi.

Dobiegł ich dźwięk trąby. Darius nie słyszał nigdy niczego tak głośnego. Dopiero po chwili dotarło do niego, że sygnał nie pochodził z instrumentu – lecz z trąby słonia. Począł obserwować bramę z sercem walącym ciężko z oczekiwania, nagle, pojawiły się w niej dwa słonie, całe czarne, z długimi, lśniącymi bielą ciosami i wykrzywionymi gniewem pyskami. Darius był w szoku. Zwierzęta zaś odchyliły łby i zatrąbiły.

HaЕ‚as wstrzД…snД…Е‚ caЕ‚Д… okolicД…. UniosЕ‚y przednie nogi, po czym opuЕ›ciЕ‚y z hukiem, stД…pajД…c tak mocno, iЕј ziemia siД™ zatrzД™sЕ‚a, wytrД…cajД…c Dariusa i jego ojca z rГіwnowagi. ZwierzД™ta dosiadali ЕјoЕ‚nierze Imperium dzierЕјД…cy wЕ‚Гіcznie i miecze i odziani od stГіp do gЕ‚Гіw w zbroje.

Darius przyjrzał się im uważnie, obejrzał owe bestie większe ponad wszystko, co napotkał dotąd w życiu i pojął, że nie ma takiej możliwości, by wraz z ojcem wygrać tę utarczkę. Odwrócił się i ujrzał stojącego obok ojca, nieustraszonego, niepoddającego się, spoglądającego ze stoickim spokojem śmierci w oczy. Jego postawa dodała Dariusowi sił.

- Nie wygramy, ojcze – powiedział, oznajmując oczywisty fakt, kiedy słonie ruszyły w natarciu.

- Już wygraliśmy, synu – powiedział mężczyzna. – Stojąc tu i stawiając im czoła, nie odwracając się i nie uciekając, dzięki czemu już je pokonaliśmy. Nasze ciała mogą tu dziś polec, lecz pamięć o nas przetrwa – i da świadectwo naszemu męstwu!

To powiedziawszy, ojciec wydobył z siebie okrzyk i zaatakował. Zainspirowany tym Darius również krzyknął i ruszył do ataku wraz z ojcem. Obaj popędzili na spotkanie słoniom, biegnąc co sił i nie wahając się spojrzeć śmierci w oczy.

Chwila, w której starli się z nimi, wyglądała nieco inaczej niż to, czego Darius się spodziewał. Uchylił się przed włócznią żołnierza, którą ten rzucił w niego z góry, i ciął po zbliżającej się nodze zwierzęcia. Nie wiedział, jak uderzać słonia, ani chociażby, czy zadany cios odniesie jakiś skutek.

I nie odniГіsЕ‚. Uderzenie Dariusa ledwie zadrapaЕ‚o skГіrД™ sЕ‚onia. PotД™Ејna bestia rozsierdzona poczynaniami Dariusa opuЕ›ciЕ‚a trД…bД™ i zamachnД™Е‚a siД™ niД… w bok, walД…c go w Ејebra.

Darius przeleciał w powietrzu trzydzieści jardów, czując, iż uderzenie pozbawiło go tchu, po czym wylądował na plecach i przetoczył się po ziemi. Obracał się raz po raz, próbując złapać oddech i słysząc stłumione okrzyki tłumu.

OdwrГіciЕ‚ siД™ i rozejrzaЕ‚ za ojcem, powodowany troskД… o jego dobro. KД…tem oka dostrzegЕ‚, jak ciska wЕ‚ГіczniД… prosto w gГіrД™, celujД…c w jedno z olbrzymich oczu sЕ‚onia, po czym przetacza siД™ na bok, umykajД…c mu z drogi, kiedy zwierzД™ natarЕ‚o na niego ponownie.

Uderzenie byЕ‚o celne. WЕ‚Гіcznia utkwiЕ‚a gЕ‚Д™boko w oku. W tej samej chwili sЕ‚oЕ„ zakwiczaЕ‚ i zaryczaЕ‚ trД…bД…. Nogi ugiД™Е‚y siД™ pod nim i zwierzД™ padЕ‚o na ziemiД™ i przetoczyЕ‚o siД™, podcinajД…c jednoczeЕ›nie drugiego sЕ‚onia i wzbijajД…c ogromne tumany kurzu.

Darius skoczyЕ‚ na nogi. OlЕ›niony sukcesem ojca i zdeterminowany, utkwiЕ‚ wzrok w jednym z ЕјoЕ‚nierzy Imperium, ktГіry upadЕ‚ i turlaЕ‚ siД™ po ziemi. MД™Ејczyzna wygramoliЕ‚ siД™ na kolana, odwrГіciЕ‚ siД™ i, dzierЕјД…c wciД…Еј wЕ‚ГіczniД™, zamierzyЕ‚ siД™ na plecy ojca Dariusa. Ten staЕ‚ tam, nie spodziewajД…c siД™ niczego, a Darius pojД…Е‚, Ејe za chwilД™ bД™dzie martwy.

Ruszył więc z miejsca. Zaatakował żołnierza, uniósł miecz i wybił mu włócznię z dłoni – potem wykonał obrót i pozbawił go głowy.

TЕ‚umy ryknД™Е‚y.

Darius nie miał jednak czasu napawać się swym triumfem: usłyszał wielkie dudnienie, odwrócił się i zauważył, że drugi słoń zdążył powstać z ziemi – wraz ze swym jeźdźcem – i ruszył na niego. Nie mając czasu, by umknąć mu z drogi, położył się na plecach i przytrzymał pionowo włócznię, wprost pod opadającą nogę słonia. Poczekał do ostatniej chwili, po czym sturlał się z drogi, gdy słoń akurat zamierzał wbić go w ziemię.

Kiedy stopa sЕ‚onia przeleciaЕ‚a tuЕј obok, Darius poczuЕ‚ potД™Ејny powiew powietrza. MinД™Е‚a go zaledwie o kilka cali. Potem rozlegЕ‚ siД™ kwik oraz odgЕ‚os wЕ‚Гіczni przeszywajД…cej ciaЕ‚o, gdy sЕ‚oЕ„ nastД…piЕ‚ na drzewce. WЕ‚Гіcznia przebiЕ‚a siД™ w gГіrД™, przeszЕ‚a przez caЕ‚e ciaЕ‚o i wyszЕ‚a z drugiej strony.

Słoń wierzgnął, zaryczał i jął biegać wokoło; tym samym jego jeździec stracił panowanie i spadł, z wysokości dobrych pięćdziesięciu stóp, i z wrzaskiem wylądował na ziemi. Od uderzenia poniósł natychmiastową śmierć.

SЕ‚oЕ„ zaЕ›, wciД…Еј rozsierdzony zadanym mu bГіlem, zamachnД…Е‚ siД™ trД…bД… i trzasnД…Е‚ Dariusa, ponownie wyrzucajД…c go w powietrze. Ten spadЕ‚ na Е‚eb na szyjД™, czujД…c, jakby poЕ‚amaЕ‚ wszystkie Ејebra.

Wygramolił się na ręce i kolana, starając się złapać oddech i podniósł wzrok. Zobaczył ojca dzielnie walczącego z kilkoma żołnierzami, których wypuszczono na arenę na pomoc pozostałym. Obracał się, uderzał i dźgał swą laską, powalając kilku z nich.

Г“w sЕ‚oЕ„, ktГіry upadЕ‚, jako pierwszy, z wЕ‚ГіczniД… wciД…Еј tkwiД…ca w oku, powstaЕ‚, chЕ‚ostany batem przez innego ЕјoЕ‚nierza Imperium. MД™Ејczyzna wskoczyЕ‚ na jego grzbiet i pokierowaЕ‚ sЕ‚onia, ktГіry bryknД…Е‚ i zaszarЕјowaЕ‚ wprost na ojca Dariusa. Ten walczyЕ‚ z ЕјoЕ‚nierzami i niczego nie zauwaЕјyЕ‚.

Darius obserwował, jak ta scena rozgrywa się na jego oczach. Był bezradny, ojciec znajdował się zbyt daleko. Nie był w stanie dotrzeć do niego na czas. Czas zwolnił bieg, kiedy słoń zwrócił się wprost ku niemu.

- NIE! – wrzasnął Darius.

ObserwowaЕ‚ z przeraЕјeniem, jak sЕ‚oЕ„ pД™dzi przed siebie, wprost na niczego niespodziewajД…cego siД™ ojca. Darius runД…Е‚ przez pole bitwy, biegnД…c mu na ratunek. WiedziaЕ‚ jednak, przez caЕ‚Д… drogД™, Ејe to daremny trud. Jakby widziaЕ‚, jak jego Е›wiat rozpada siД™ w zwolnionym tempie.

SЕ‚oЕ„ opuЕ›ciЕ‚ ciosy, natarЕ‚ i nadziaЕ‚ na odwrГіconego tyЕ‚em ojca.

MД™Ејczyzna wrzasnД…Е‚. Z jego ust popЕ‚ynД™Е‚a krew. SЕ‚oЕ„ zaЕ› dЕєwignД…Е‚ go wysoko w powietrze.

Na widok ojca, najdzielniejszego spośród wszystkich wojowników, zawisłego wysoko w powietrzu, nabitego na cios i starającego się uwolnić mimo zbliżającej się śmierci, serce Dariusa zamarło.

- OJCZE! – wrzasnął.




ROZDZIAЕЃ DZIESIД„TY


Thorgrin staЕ‚ na dziobie okrД™tu. ZacisnД…wszy piД™Е›Д‡ na rД™kojeЕ›ci miecza, podniГіsЕ‚ wzrok i z szokiem oraz przeraЕјeniem, spojrzaЕ‚ na potД™Ејne, morskie monstrum wyЕ‚aniajД…ce siД™ z wodnych gЕ‚Д™bin. MiaЕ‚o tД™ samД… barwД™, co krwiste morze poniЕјej, a wznoszД…c siД™ coraz wyЕјej, swym cielskiem rzucaЕ‚o cieЕ„ zasЕ‚aniajД…cy resztki Е›wiatЕ‚a dostД™pnego w Krainie Krwi. OtworzyЕ‚o masywne szczД™ki, ukazujД…c caЕ‚e rzД™dy kЕ‚Гіw, po czym wypuЕ›ciЕ‚o macki na wszystkie strony, niektГіre dЕ‚uЕјsze od okrД™tu, jakby jakiЕ› stwГіr siД™gaЕ‚ ku nim z piekielnych czeluЕ›ci z zamiarem wziД™cia ich w objД™cia.

Potem runД™Е‚o w dГіЕ‚ na okrД™t, gotowe pochЕ‚onД…Д‡ ich wszystkich.

Stojący u boku Thorgrina Reece, Selese, O’Connor, Indra, Matus, Elden oraz Angel wznieśli oręż, nie dając się mu zastraszyć, dzielnie stawiając czoła bestii. Thor poczuł, jak spoczywający w jego dłoni Miecz Śmierci zaczął wibrować i umocnił go w postanowieniu, iż musi podjąć jakieś kroki. Musiał chronić Angel i pozostałych. Wiedział też, że nie może czekać, aż bestia przybędzie po nich.

SkoczyЕ‚ przed siebie, wysoko na reling, wzniГіsЕ‚ miecz nad gЕ‚owД™ i kiedy nadleciaЕ‚a jedna z macek, mierzД…c w niego z ukosa, obrГіciЕ‚ siД™ i odrД…baЕ‚ jД…. Ogromna macka opadЕ‚a na pokЕ‚ad z gЕ‚uchym plaЕ›niД™ciem, wstrzД…sajД…c okrД™tem, po czym zeЕ›lizgnД™Е‚a siД™ po nim i trzasnД™Е‚a w reling.

Pozostali również nie zawahali się. O’Connor wypuścił serię strzał w oczy bestii, zaś Reece odrąbał kolejną mackę opadającą na kibić Selese. Indra rzuciła włócznią i przebiła jej ciało. Matus wykonał zamach cepem i odciął kolejną odnogę, natomiast Elden skorzystał ze swego topora i odrąbał dwie naraz. Legioniści ruszyli na bestię jak jeden mąż, atakując ją niczym świetnie dostrojona machina.

Pozbawiona kilku macek, przebita wЕ‚Гіczniami i strzaЕ‚ami bestia wrzasnД™Е‚a z wЕ›ciekЕ‚oЕ›ci. NajwyraЕєniej zaskoczyЕ‚ jД… ten skoordynowany atak. OdniГіsЕ‚szy za pierwszym razem poraЕјkД™, stworzenie wrzasnД™Е‚o z frustracji jeszcze gЕ‚oЕ›niej, po czym wystrzeliЕ‚o wysoko w powietrze i rГіwnie szybko zanurkowaЕ‚o pod powierzchniД™, wzburzajД…c wielkie fale, ktГіre zakoЕ‚ysaЕ‚y w nastД™pstwie caЕ‚ym okrД™tem.

Thor rozejrzał się z konsternacją w nagłej ciszy i przez sekundę pomyślał, że stworzenie wycofało się być może, że je pokonali, zwłaszcza że dostrzegł jego krew wypływającą na powierzchnię morza. Potem jednak tknęło go złe przeczucie, wszystko ucichło tak nagle.

I wtem, za późno niestety, dotarło do niego, co bestia zamierzała uczynić.

- TRZYMAJCIE SIД?! – wrzasnД…Е‚ do pozostaЕ‚ych.

Ledwie wymГіwiЕ‚ te sЕ‚owa, gdy poczuЕ‚, jak okrД™t unosi siД™ chwiejnie z wody, coraz wyЕјej i wyЕјej, aЕј caЕ‚kowicie zawisЕ‚ w powietrzu, w objД™ciach macek bestii. Thor spuЕ›ciЕ‚ wzrok i zobaczyЕ‚ potwora pod okrД™tem oraz jego macki owiniД™te wokГіЕ‚ statku na caЕ‚ej jego dЕ‚ugoЕ›ci, od rufy aЕј po dziГіb. PrzygotowaЕ‚ siД™ na nadchodzД…ce uderzenie.

Bestia cisnęła okręt w górę i ten poleciał w powietrze niczym zabawka. Wszyscy starali się trzymać go ze wszystkich sił, aż do chwili, gdy wreszcie wylądował w oceanie, kołysząc się wściekle.

Straciwszy równowagę, Thor i pozostali rozpierzchli się ślizgiem po pokładzie na wszystkie strony, uderzając z impetem o drewniany takielunek rzucanego po całej powierzchni wody statku. Thor spostrzegł ześlizgującą się w kierunku relingu Angel, mającą zapewne wylecieć za burtę, więc wyciągnął rękę, chwycił jej niewielką dłoń i przytrzymał mocno. Spojrzała na niego z paniką w oczach.

Koniec koЕ„cГіw okrД™t wyprostowaЕ‚ siД™. Thor skoczyЕ‚ na nogi, wraz z pozostaЕ‚ymi, i przygotowaЕ‚ siД™ na nastД™pny atak. Ledwie to uczyniЕ‚, kiedy ujrzaЕ‚ pЕ‚ynД…cД… ku nim z peЕ‚nД… prД™dkoЕ›ciД… bestiД™, ktГіra wymachiwaЕ‚a mackami na wszystkie strony. PochwyciЕ‚a caЕ‚y okrД™t, a jej macki wpeЕ‚zЕ‚y na pokЕ‚ad i ruszyЕ‚y wprost na nich.

Thor usЕ‚yszaЕ‚ krzyk, obejrzaЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚ Selese z owiniД™tД… wokГіЕ‚ kostki mackД…, ktГіra zeЕ›lizgiwaЕ‚a siД™ z pokЕ‚adu, ulegajД…c wciД…gajД…cej jД… za burtД™ odnodze. Reece zamachnД…Е‚ siД™ i odrД…baЕ‚ mackД™, jednakЕјe, rГіwnie szybko kolejna chwyciЕ‚a jego ramiД™. Po caЕ‚ym okrД™cie peЕ‚zЕ‚o coraz wiД™cej macek. Jedna owinД™Е‚a siД™ Thorowi wokГіЕ‚ uda, a kiedy obejrzaЕ‚ siД™ za siebie, zauwaЕјyЕ‚, Ејe wszyscy legioniЕ›ci wymachiwali orД™Ејem niemal na oЕ›lep, odrД…bujД…c kolejne macki. W miejsce kaЕјdej, ktГіrД… odciД™li, pojawiaЕ‚y siД™ dwie nastД™pne.

OtaczaЕ‚y caЕ‚y okrД™t. Thor wiedziaЕ‚, Ејe jeЕ›li wkrГіtce czegoЕ› nie przedsiД™weЕєmie, wszyscy zostanД… pochЕ‚oniД™ci przez potwora na dobre. UsЕ‚yszaЕ‚ krzyk, wysoko na niebie, a kiedy podniГіsЕ‚ wzrok, ujrzaЕ‚ jedno z demonicznych stworzeЕ„ wypuszczone z samych piekieЕ‚. FrunД™Е‚o wysoko i spoglД…daЕ‚o w dГіЕ‚ z szyderczД… minД….

Thor przymknął oczy, wiedząc, iż to jedno z jego wyzwań, jedna z monumentalnych chwil jego życia. Spróbował odseparować się od świata, skoncentrować na swym wnętrzu. Na efektach swego szkolenia. Na Argonie, Na matce. Na swej mocy. Był potężniejszy od wszystkiego. Wiedział o tym dobrze. Spoczywała w nim moc, głęboko, moc przewyższająca fizyczny świat. Owo stworzenie wywodziło się z tego świata – mimo to moce Thora były większe. Mógł zawezwać siły natury, które uformowały to zwierzę i odesłać je z powrotem do piekła, z którego przyszło.

PoczuЕ‚, Ејe wszystko wokГіЕ‚ niego spowalnia. PoczuЕ‚ Ејar narastajД…cy w dЕ‚oniach, rozchodzД…cy siД™ na ramiona, potem barki i z powrotem, w postaci ciarek, wprost do samego koЕ„ca palcГіw. CzujД…c siД™ niezwyciД™Ејony, otworzyЕ‚ oczy. PoczuЕ‚ promieniujД…cД… z nich niesamowitД… moc, moc wszechЕ›wiata.

Thor wyciД…gnД…Е‚ rД™kД™ i umieЕ›ciЕ‚ dЕ‚oЕ„ na macce i w tej samej chwili przypaliЕ‚ jД…. Bestia wycofaЕ‚a jД… natychmiast, wypuszczajД…c go z uЕ›cisku, jak oparzona.

Thor wstaЕ‚, zupeЕ‚nie odmieniony. OdwrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚ Е‚eb bestii cofajД…cy siД™ wzdЕ‚uЕј burty statku oraz otwierajД…ce siД™ szeroko szczД™ki. PotwГіr gotowaЕ‚ siД™, by poЕ‚knД…Д‡ ich w caЕ‚oЕ›ci. Thor zauwaЕјyЕ‚ teЕј zeЕ›lizgujД…cych siД™ po pokЕ‚adzie braci i siostry z legionu, wywlekanych z okrД™tu przez burtД™.

Thor wydaЕ‚ z siebie bojowy okrzyk i ruszyЕ‚ do ataku. RunД…Е‚ na bestiД™, zanim zdД…ЕјyЕ‚a poЕ‚knД…Д‡ pozostaЕ‚ych. ZrezygnowaЕ‚ z miecza. Zamiast tego siД™gnД…Е‚ w jej stronД™ gorejД…cymi dЕ‚oЕ„mi. PochwyciЕ‚ pysk bestii, poЕ‚oЕјyЕ‚ na niej dЕ‚onie i w tej samej chwili poczuЕ‚ swД…d spalenizny.

Przytrzymał się mocno, a stwór jął wykręcać się i powrzaskiwać, starając się uwolnić z jego uścisku. Z wolna, jedna macka po drugiej, odnogi potwora uwolniły okręt. Thor zaś poczuł, jak moc w nim wzbiera jeszcze bardziej. Uwięził w niej bestię, po czym uniósł obie dłonie, a poczuwszy ciężar bestii, uniósł ją w powietrzu wysoko. Wkrótce zawisła nad Thorem, unoszona jego potęgą.

WГіwczas, gdy znalazЕ‚a siД™ dobre trzydzieЕ›ci stГіp nad jego gЕ‚owД…, Thor obrГіciЕ‚ siД™ i wyrzuciЕ‚ dЕ‚onie przed siebie.

Bestia poleciaЕ‚a ponad statkiem, skrzeczД…c przeciД…gle i obracajД…c siД™ wokГіЕ‚ wЕ‚asnej osi. PoszybowaЕ‚a w powietrzu na dobre sto stГіp, po czym, koniec koЕ„cГіw, zwiotczaЕ‚a. SpadЕ‚a do morza z wielkim pluskiem i po chwili znikЕ‚a pod powierzchniД… wody.

Martwa.

Thor staЕ‚ w panujД…cej wokГіЕ‚ ciszy. Jego ciaЕ‚o wciД…Еј rozgrzewaЕ‚ Гіw Ејar. Z wolna, jeden po drugim, pozostali czЕ‚onkowie zaЕ‚ogi przegrupowali siД™, wstali i podeszli do niego. Thor staЕ‚ zaЕ› oszoЕ‚omiony, dyszД…c ciД™Ејko, i spoglД…daЕ‚ na morze krwi. Poza nim, na horyzoncie, widniaЕ‚ czarny zamek. Thor utkwiЕ‚ wzrok w majaczД…cej zЕ‚owieszczo nad tД… krainД… budowli. WiedziaЕ‚, Ејe to tam przetrzymujД… jego syna.

Nadeszła pora. Nic już nie mogło go teraz powstrzymać. Nadszedł czas, by w końcu odzyskać syna.




ROZDZIAЕЃ JEDENASTY


Volusia stała przed licznym gronem swych doradców zebranych na ulicy stolicy i spoglądała z szokiem w zwierciadło spoczywające w jej dłoni. Przyglądała się nowej twarzy pod każdym kątem – połowa wciąż była piękna, a druga oszpecona, stopiona – i poczuła narastającą odrazę. Sam fakt, iż uchowała się połowa jej piękna w jakiś sposób pogarszał tylko sprawę. Dotarło do niej, iż byłoby o wiele łatwiej zaakceptować to, gdyby cała jej twarz została oszpecona – wówczas nie musiałaby pamiętać dawnego wyglądu.

Wróciła myślami do swego zdumiewająco pięknego wyglądu, źródła jej władzy, które pomogło jej przetrwać w życiu niejedno, dzięki któremu potrafiła manipulować zarówno mężczyznami, jak i kobietami, dzięki któremu jednym spojrzeniem rzucała ludzi na kolana. Teraz zaś wszystko to przepadło. Była już tylko kolejną siedemnastolatką – i co gorsza, w połowie potworem. Nie mogła znieść widoku swej twarzy.

W przypływie gniewu i rozpaczy cisnęła zwierciadło na dół. Na jej oczach rozbiło się na kawałki o nawierzchnię nieskazitelnej, stołecznej ulicy. Jej doradcy stali w milczeniu z odwróconym wzrokiem, wiedząc dobrze, że lepiej nie nagabywać jej w tej chwili. Ona również pojęła z łatwością, zlustrowawszy ich twarze, że żaden nie chce na nią spoglądać, widzieć okropieństwa, które stało się udziałem jej twarzy.

Volusia rozejrzała się wokoło za Vokami. Miała ochotę rozerwać ich na strzępy – lecz oni już odeszli, zniknęli jak tylko rzucili na nią owo ohydne zaklęcie. Ostrzegano ją, by nie sprzymierzała się z nimi i teraz pojęła, że owe ostrzeżenia nie były bezpodstawne. Zapłaciła wysoką cenę. Taką, której nigdy nie będzie mogła cofnąć.

Pragnęła wyładować na kimś swój gniew. Jej wzrok spoczął na Brinie, nowo mianowanym dowódcy, posągowym wojowniku zaledwie kilka lat od niej starszym, który od wielu księżyców umizgiwał się do niej. Młody, wysoki, umięśniony, wyglądał olśniewająco. I pragnął jej, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Teraz jednak, na przekór jej gniewowi, nawet nie szukał jej wzroku.

- Ty – syknęła na niego, ledwie powstrzymując się od wybuchu. – Nie spojrzysz choćby teraz na mnie?

Spąsowiała, kiedy podniósł wzrok, lecz nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Takie już było jej przeznaczenie, do końca życia być postrzeganą, jako dziwaczka.

- Jestem dla ciebie teraz odrażająca? – spytała łamiącym się z rozpaczy głosem.

ZwiesiЕ‚ nisko gЕ‚owД™, lecz nie odpowiedziaЕ‚.

- Dobrze – powiedziała w końcu, po długiej chwili milczenia, zdecydowana wziąć na kimś odwet – zatem rozkazuję ci: będziesz wpatrywał się w twarz, której tak bardzo nienawidzisz. Udowodnisz mi, że jestem piękna. Będziesz spał ze mną w łożu.

DowГіdca podniГіsЕ‚ wzrok i po raz pierwszy zajrzaЕ‚ jej w oczy. Z jego miny wyzieraЕ‚ strach i przeraЕјenie.

- Bogini? – spytał łamiącym się głosem, wystraszony, wiedząc, że poniesie śmierć, jeśli przeciwstawi się jej rozkazom.

Volusia uśmiechnęła się szeroko. Po raz pierwszy była szczęśliwa. Dotarło do niej, iż taka zemsta będzie wręcz idealna: spać z człowiekiem, który czuje do niej największą odrazę.

- Ty przodem – powiedziała, ustępując z drogi i wskazując gestem swoją komnatę.

*

StaЕ‚a przed wysokim, sklepionym Е‚ukiem oknem, na najwyЕјszym piД™trze paЕ‚acu stolicy Volusii. WЕ‚aЕ›nie wschodziЕ‚y oba wczesnoporanne sЕ‚oЕ„ca i wiatr wydД…Е‚ zasЕ‚ony, ocierajД…c nimi jej twarz. PЕ‚akaЕ‚a cichutko. CzuЕ‚a Е‚zy spЕ‚ywajД…ce po zdrowej czД™Е›ci twarzy, lecz nie po drugiej, tej stopionej. Ta byЕ‚a bez czucia.

Powietrze przeszyło delikatne chrapanie. Spojrzała przez ramię na wciąż śpiącego Brina, na jego wykrzywioną twarz wyrażającą odrazę nawet podczas snu. Wiedziała, że nienawidził każdej chwili spędzonej w jej łożu i świadomość tego dała jej poczucie niewielkiej zemsty. Mimo to, nie czuła się usatysfakcjonowana. Nie mogła wyładować swych emocji na Vokach i wciąż pragnęła się zemścić.

ByЕ‚a to nikЕ‚a namiastka zemsty, ledwie uЕ‚amek tego, na co miaЕ‚a ochotД™. Vokowie bД…dЕє co bД…dЕє odeszli, a ona wciД…Еј byЕ‚a tu, nastД™pnego ranka, nadal Ејywa, nadal skazana na siebie, juЕј do koЕ„ca Ејycia. Skazana na ten wyglД…d, na tД™ szkaradnД… twarz, ktГіrej ona sama nawet nie byЕ‚a zdolna znieЕ›Д‡.

Volusia starЕ‚a Е‚zy i siД™gnД™Е‚a wzrokiem poza granicД™ miasta, ponad mury stolicy, hen daleko na horyzont. W Е›wietle wstajД…cych sЕ‚oЕ„c dostrzegЕ‚a pierwsze, ledwie wyraЕєne zarysy armii Rycerzy Wielkiej SiГіdemki. CaЕ‚y horyzont byЕ‚ usiany ich czarnymi sztandarami. RozЕ‚oЕјyli tam obГіz, a ich armia rozrastaЕ‚a siД™ nieprzerwanie. Otaczali jД… z wolna, rosnД…c w miliony ЕјoЕ‚nierzy Е›ciД…ganych ze wszystkich zakД…tkГіw Imperium, gotujД…c siД™ do inwazji. Do zmiaЕјdЕјenia jej.

Oczekiwała na to z zadowoleniem. Nie potrzebowała Voków. Ani żadnego ze swych ludzi. Mogła rozgromić ich własnoręcznie. Była wszak boginią. Już dawno porzuciła królestwo śmiertelników. Teraz była legendą, legendą, której nikt, żadna armia na całym świece nie była w stanie powstrzymać. Zamierzała powitać ich sama i wybić wszystkich, raz na zawsze.

Wówczas, koniec końców, nie zostanie już nikt, kto śmiałby przeciwstawić się jej. Wówczas posiądzie najwyższą władzę.

Usłyszała za sobą szelest i kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Zauważyła podnoszącego się z łoża Brina, który odrzucił z siebie pościel i zaczął wkładać na siebie odzienie. Zauważyła, że przemyka chyłkiem, starając się nie hałasować i pojęła, że ma zamiar wymknąć się z komnaty zanim ona to dostrzeże – aby już nigdy więcej nie oglądać jej twarzy. Jakby tego było mało.

- Oj, dowódco – zawołała niby od niechcenia.

ZobaczyЕ‚a, jak znieruchomiaЕ‚ ze strachu; odwrГіciЕ‚ siД™ i obejrzaЕ‚ na niД… z ociД…ganiem, a kiedy to uczyniЕ‚, Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™ do niego, zadajД…c mu tortury groteskowД… podobiznД… ust.

- Podejdź tutaj, dowódco – powiedziała. – Zanim odejdziesz, chcę ci coś pokazać.

OdwrГіciЕ‚ siД™ z wolna i ruszyЕ‚ przez komnatД™. Kiedy dotarЕ‚ do niej, stanД…Е‚ u jej boku i wyjrzaЕ‚ na zewnД…trz, gdziekolwiek, byleby nie na jej twarz.

- Nie masz li dla swej bogini ani jednego pocałunku na pożegnanie? – spytała.

ZauwaЕјyЕ‚a, Ејe wzdrygnД…Е‚ siД™ prawie niezauwaЕјalnie, i ogarnД™Е‚a jД… na nowo zЕ‚oЕ›Д‡.

- Nieważne – dodała ze złowieszczym wyrazem twarzy. – Jest jednak coś, co chciałabym ci pokazać. Spójrz. Widzisz, tam daleko, na horyzoncie? Przyjrzyj się dobrze. Powiedz mi, co tam dostrzegasz.

PodszedЕ‚, a ona poЕ‚oЕјyЕ‚a dЕ‚oЕ„ na jego ramieniu. WychyliЕ‚ siД™ i zlustrowaЕ‚ liniД™ horyzontu. Volusia zauwaЕјyЕ‚a, jak z wolna zmarszczyЕ‚ brwi z konsternacji.

- Niczego nie widzД™, bogini. Nic nadzwyczajnego.

Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™ szeroko, czujД…c jak narasta w niej dobrze znane uczucie mЕ›ciwoЕ›ci, pragnienie siania przemocy, okrucieЕ„stwa.

- Przyjrzyj się dokładniej, dowódco – powiedziała.

WychyliЕ‚ siД™ nieco dalej do przodu. WГіwczas, jednym szybkim ruchem Volusia chwyciЕ‚a poЕ‚y jego koszuli i z caЕ‚ych siЕ‚ wypchnД™Е‚a go przez okno gЕ‚owД… do przodu.

Brin wrzasnął, zaczął młócić powietrze rękoma, spadając sto stóp w dół i lądując twarzą na ulicy. Poniósł natychmiastową śmierć, a głuchy odgłos uderzenia rozniósł się echem po bądź co bądź cichych ulicach.

Volusia uЕ›miechnД™Е‚a siД™, przyjrzaЕ‚a jego ciaЕ‚u i wreszcie poczuЕ‚a, iЕј dopeЕ‚niЕ‚a siД™ jej zemsta.

- To siebie tam widzisz – odparła. – I które z nas jest teraz bardziej groteskowe?




ROZDZIAЕЃ DWUNASTY


Gwendolyn szła mrocznymi korytarzami wieży Poszukiwaczy Światła, wraz z towarzyszącym jej Krohnem. Wchodziła powoli po okrągłej rampie pnącej się wokół murów budowli. Drogę znakowały pochodnie oraz stojący w milczeniu na baczność, z dłońmi ukrytymi w szatach, wyznawcy kultu. Ciekawość Gwen wzmagała się z każdą, coraz to wyższą kondygnacją. Kristof, syn króla, po skończonej rozmowie zaprowadził ją do połowy wieży, po czym zawrócił i zszedł na dół. Poinstruował ją jednak przedtem, że będzie musiała sama odbyć podróż w górę wieży, by spotkać Eldofa, że może sama stanąć przed jego obliczem. Sposób, w jaki wyrażał się o nim przywodził jej na myśl traktowanie go niemal jak boga.

Powietrze wypeЕ‚niЕ‚ cichy Е›piew oraz ciД™Ејka woЕ„ kadzidЕ‚a. Gwen wspinaЕ‚a siД™ stopniowo po rampie i zastanawiaЕ‚a: jakiej to tajemnicy strzeЕјe Eldof? Czy obdarzy jД… wiedzД… potrzebnД… do ocalenia krГіla i uratowania Grani? Czy kiedykolwiek zdoЕ‚a wyciД…gnД…Д‡ stД…d czЕ‚onkГіw krГіlewskiej rodziny?

SkrД™ciЕ‚a i nagle ujrzaЕ‚a przed sobД… otwartД… przestrzeЕ„. WestchnД™Е‚a na widok, jaki tam zastaЕ‚a. WkroczyЕ‚a do strzelistej komnaty, ktГіrej strop piД…Е‚ siД™ na sto stГіp. Od podЕ‚ogi aЕј po strop widniaЕ‚y zaЕ› okna udekorowane witraЕјem. SД…czyЕ‚o siД™ przez nie stonowane Е›wiatЕ‚o przesycone odcieniami szkarЕ‚atu, fioletu i rГіЕјu, dziД™ki czemu komnata sprawiaЕ‚a wraЕјenie eterycznej i nierzeczywistej. Najbardziej nieprawdopodobne byЕ‚o jednak owo odczucie, jakie zrodziЕ‚o siД™ w niej na widok zasiadajД…cego w samym Е›rodku komnaty mД™Ејczyzny, jedynej osoby w tym przestronnym wnД™trzu, na ktГіrД… padaЕ‚ snop sЕ‚onecznego Е›wiatЕ‚a. OЕ›wietlaЕ‚ go w sposГіb, jakby tylko on na to zasЕ‚ugiwaЕ‚.

Eldof.

Serce Gwen zabiło mocno, kiedy zobaczyła go w odległym krańcu komnaty, niczym boga, który zstąpił z niebios. Siedział z rękoma splecionymi w lśniącej, złotej pelerynie, całkiem łysy, usadowiony na ogromnym, wspaniałym tronie wyrzeźbionym z kości słoniowej, pośród płonących po obu stronach jak i na wiodącej ku niemu pochylni pochodni, rozświetlających niewyraźnie pomieszczenie. Ta komnata, ten tron i wiodące do niego podwyższenie – wzbudzały podziw, jakim nie mógłby poszczycić się król. Natychmiast pojęła, dlaczego król czuł się zagrożony jego obecnością, kultem, tą wieżą. Zostały stworzone w taki sposób, by wzbudzać podziw i powodować uległość.

Nie skinął na nią, ani nawet nie zauważył jej obecności. Nie wiedząc, co czynić, Gwen ruszyła długim, złotym przejściem wiodącym do jego tronu. Wówczas zauważyła, iż jednak nie była tutaj sama. W cieniu kryły się zastępy wyznawców, stojących w równym rzędzie z przymkniętymi oczyma, dłońmi wsuniętymi za peleryny. Przyszło jej na myśl pytanie, ile tysięcy wyznawców ma Eldof.

ZatrzymaЕ‚a siД™ w koЕ„cu kilka stГіp przed tronem i podniosЕ‚a wzrok.

SpojrzaЕ‚ w dГіЕ‚ na niД… oczyma zdawaЕ‚oby siД™ przedwiecznymi, bladoniebieskimi, lЕ›niД…cymi, lecz kiedy uЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niej, nie byЕ‚o w nich ciepЕ‚a. WywieraЕ‚y hipnotyzujД…cy wpЕ‚yw. Podobny do tego, jaki odczuwaЕ‚a w obecnoЕ›ci Argona.

Nie wiedziała, co powiedzieć, kiedy spoglądał tak na nią; miała wrażenie, że zagląda jej w duszę. Stała w milczeniu, czekając, aż będzie gotów. Poczuła, jak stojący obok niej Krohn zesztywniał, równie spięty.

- Gwendolyn z Zachodniego Królestwa Kręgu, córka króla MacGila, ostatnia nadzieja na wybawienie swego ludu – i naszego – oznajmił z wolna, jakby czytał starożytny zwój. Miał głęboki głos, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała. Brzmiał, jakby wydobywał się ze skalnych głębin. Przeszywał ją wzrokiem, a jego głos hipnotyzował. Kiedy zajrzała w jego oczy, straciła poczucie miejsca i czasu. W tym momencie odczuła, że jego osobowość ją wchłania. Czuła się niczym w transie, jakby nie mogła odwrócić wzroku, nawet, gdyby spróbowała. Natychmiast też poczuła, jakby stał się pępkiem jej świata i od razu pojęła, dlaczego ci wszyscy ludzie otaczają go czcią i podążają za nim.

Gwen spoglądała na niego, zapomniawszy na chwilę, co chciała powiedzieć, co zdarzało się jej nader rzadko. Nigdy nie była nikim taka zafascynowana – ona, ta, która stawała przed obliczem królów i królowych; która sama była królową; ona, córka króla. Ten mężczyzna miał w sobie coś takiego, coś, czego nie potrafiła opisać; przez chwilę zapomniała nawet, z jakiego powodu tu przybyła.

Koniec końców, uporządkowała myśli na tyle, by przemówić.

- Przybyłam – zaczęła – ponieważ…

RozeЕ›miaЕ‚ siД™, przerywajД…c jej krГіtkim, donoЕ›nym dЕєwiД™kiem.

- Wiem, dlaczego przybyłaś – powiedział. – Wiedziałem, jeszcze zanim ty o tym wiedziałaś. Wiedziałem o twym nadejściu – doprawdy, wiedziałem zanim jeszcze przebyłaś Wielkie Pustkowie. Wiedziałem, że opuścisz Krąg, wyruszysz na Wyspy Górne i w podróż przez morze. Wiem o Thorgrinie, twym mężu, oraz Guwaynie, twym synu. Obserwowałem cię z wielkim zaciekawieniem, Gwendolyn. Obserwowałem cię przez setki lat.

Jego słowa, poufałość człowieka, którego nie znała, przyprawiły Gwen o dreszcze. Poczuła mrowienie w ramionach i na całym ciele. Zastanawiała się, skąd wie o tym wszystkim. Odniosła też wrażenie, że znalazłszy się pod jego wpływem, nie jest w stanie uwolnić się i uciec, choćby próbowała.

- Skąd o tym wszystkim wiesz? – spytała.

UЕ›miechnД…Е‚ siД™.

- Jam jest Eldof. Jam poczД…tek i kres wszelkiego poznania.

Wstał i Gwen zauważyła z szokiem, iż jest dwukrotnie wyższy od wszystkich ludzi, jakich widziała w swym życiu. Zrobił krok w jej stronę, w dół po pochylni, i swym hipnotyzującym wzrokiem sprawił, że Gwen nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Z wielkim trudem przychodziło jej skupić się przed jego obliczem, myśleć samodzielnie.

Siłą woli zmusiła się, by uspokoić myśli, skoncentrować się na sprawie niecierpiącej zwłoki.

- Twój król cię potrzebuje – powiedziała. – Grań cię potrzebuje.

RozeЕ›miaЕ‚ siД™.

- Mój król? – powtórzył z pogardą.

Gwen zmusiЕ‚a siД™, by brnД…Д‡ dalej w swych wysiЕ‚kach.

- Sądzi, że wiesz, jak ocalić Grań. Uważa, że ukrywasz przed nim jakąś tajemnicę, sekret, który może ocalić to miejsce i wszystkich żyjących tu ludzi.

- Owszem – odparł beznamiętnie.

Jego natychmiastowa, szczera odpowiedź zbiła Gwen z tropu. Nie wiedziała, co powiedzieć. Spodziewała się raczej, że zaprzeczy.

- To prawda? – spytała osłupiała.

UЕ›miechnД…Е‚ siД™, lecz nic nie powiedziaЕ‚.

- Ale dlaczego? – spytała. – Dlaczego nie podzielisz się wiedzą z innymi?

- A dlaczego miałbym to uczynić? – spytał.

- Dlaczego? – spytała zbita ponownie z tropu. – Oczywiście po to, by ocalić to królestwo, uratować jego lud.

- A dlaczego miałbym tego pragnąć? – naciskał.

Gwen zmrużyła oczy z konsternacji; nie miała pojęcia, jak zareagować. Koniec końców, Eldof westchnął.

- Twój problem – rzekł – polega na tym, że uważasz, iż wszystkim ludziom pisane jest ocalenie. I w tym się mylisz. Spoglądasz na czas z perspektywy kilku dekad; ja postrzegam go w stuleciach. Ty traktujesz ludzi, jako kogoś niezastąpionego; ja postrzegam ich zaledwie jako trybiki wielkiego koła przeznaczenia i czasu.

PodszedЕ‚ o krok i przeniknД…Е‚ jД… wzrokiem.

- Niektórym, Gwendolyn, pisana jest śmierć. Niektórzy muszą umrzeć.

- Muszą umrzeć? – spytała z przerażeniem.

- Niektórzy muszą umrzeć, by uwolnić innych – powiedział. – Niektórzy muszą zaznać upadku, by inni mogli powstać. Co takiego sprawia, że jeden człowiek jest ważniejszy od drugiego? Że jedno miejsce ma większe znaczenie niż inne?

Gwen jęła rozważać jego słowa. Czuła się coraz bardziej zdezorientowana.

- Bez zagЕ‚ady, bez odЕ‚ogu nie nastД…pi rozwГіj. Bez jaЕ‚owych piaskГіw pustyni nie powstanД… fundamenty przyszЕ‚ych wspaniaЕ‚ych miast. Co ma wiД™ksze znaczenie: zniszczenie, czy rozwГіj, ktГіry po nim przyjdzie? Nie pojmujesz? CzymЕјe jest zagЕ‚ada, jak nie fundamentem?

Zdezorientowana Gwen próbowała to zrozumieć, lecz słowa Eldofa jedynie pogłębiły jej konsternację.

- Zatem będziesz stał obok i pozwolisz, by Grań i zamieszkujący ją lud umarły? – spytała. − Dlaczego? Co będziesz z tego miał?

RozeЕ›miaЕ‚ siД™.

- Dlaczego wszystko zawsze musi wiązać się z jakąś korzyścią? – spytał. – Nie ocalę ich ponieważ nie jest im to pisane – powiedział dobitnie. – To miejsce, Grań, nie ma przetrwać. Ma ulec zniszczeniu. Ten król ma zginąć. Cały ten lud czeka zagłada. Moim zaś zadaniem nie jest stawać na drodze przeznaczeniu. Otrzymałem dar wejrzenia w przyszłość – lecz tego daru nie zamierzam nadużywać. Nie zmienię tego, co widzę. Kimże jestem, by stawać na drodze przeznaczenia.

Gwendolyn pomyЕ›laЕ‚a mimowolnie o Thorgrinie, o Guwaynie.

Eldof uЕ›miechnД…Е‚ siД™ szeroko.

- A tak – rzekł, spoglądając na prawo na nią. − Twój mąż. Twój syn.

Gwen odwrГіciЕ‚a wzrok. ByЕ‚a wstrzД…Е›niД™ta. ZastanawiaЕ‚a siД™, w jaki sposГіb odczytaЕ‚ jej myЕ›li.

- Tak bardzo pragniesz im pomóc – dodał, po czym pokręcił głową. – Czasami jednak nie możesz zmienić przeznaczenia.

SpД…sowiaЕ‚a na twarzy. OtrzД…snД™Е‚a siД™ z jego sЕ‚Гіw. ByЕ‚a zdeterminowana.

- Ja zmienię przeznaczenie – powiedziała stanowczo. – Bez względu na cenę. Nawet jeśli będę zmuszona zaprzedać własną duszę.

Eldof spojrzaЕ‚ na niД… i przez dЕ‚ugД… chwilД™ lustrowaЕ‚ jД… uwaЕјnie.

- Tak – rzekł. – Uczynisz to, prawda? Dostrzegam w tobie tę siłę. Duszę wojownika.

PrzyjrzaЕ‚ siД™ jej uwaЕјnie. Po raz pierwszy Gwen dostrzegЕ‚a w wyrazie jego twarzy odrobinД™ pewnoЕ›ci.

- Nie spodziewałem się dostrzec tego u ciebie – kontynuował pokornym głosem. – Istnieje garstka wybranych, którzy, podobnie jak ty, mogą zmieniać przeznaczenie. Lecz cena, jaką zapłacisz, jest ogromna.

WestchnД…Е‚, jakby otrzД…snД…wszy siД™ z jakiejЕ› wizji.

- W każdym razie – kontynuował – tutaj go nie zmienisz - nie w Grani. Nadchodzi śmierć. To, czego im trzeba, to nie ratunek—lecz exodus. Potrzebny im nowy przywódca, który poprowadzi ich przez Wielkie Pustkowie. Myślę, że wiesz już, że to ty nim jesteś.

Jego słowa przyprawiły Gwen o dreszcze. Nie potrafiła wyobrazić sobie, iż będzie ją stać podjąć się tego wszystkiego na nowo.

- Jak mogłabym ich poprowadzić? – spytała, wyczerpana samą tą myślą. – I dokąd, jeśli w ogóle zostało jeszcze jakieś miejsce? Jesteśmy na zupełnym pustkowiu.

Odwrócił się. Zamilkł i ruszył przed siebie. Gwen poczuła nagle dławiące ją pragnienie, by dowiedzieć się więcej na ten temat.

- Powiedz mi – rzekła, podbiegając do niego i chwytając jego ramię.

Odwrócił się i spojrzał na jej dłoń tak, jakby to wąż go dotykał. Dopóki go nie puściła. Z cienia wyłoniło się nagle kilku mnichów. Przystanęli w pobliżu, spoglądając na nią ze złością – aż do chwili, gdy Eldof skinął na nich głową i wycofali się na swe miejsca.

- Powiedzmy – rzekł do niej –że odpowiem tylko raz. Tylko na jedno pytanie. Czego zatem pragniesz się dowiedzieć?

Gwen zaczerpnД™Е‚a rozpaczliwie tchu.

- Guwayne – powiedziała z zapartym tchem. – Mój syn. Jak go odzyskać? Jak zmienić przeznaczenie?

PrzyjrzaЕ‚ siД™ jej uwaЕјnie przez dЕ‚ugД… chwilД™.

- OdpowiedЕє masz przed sobД… przez ten caЕ‚y czas, a jednak jej nie dostrzegasz.

Gwen jęła głowić się, pragnąc rozpaczliwie poznać prawdę, mimo to nie mogła pojąć, co to takiego.

- Argon – dodał. – Pozostał już tylko jeden sekret, który obawia się ci wyjawić. To jest twa odpowiedź.

Gwen byЕ‚a wstrzД…Е›niД™ta.

- Argon? – spytała. – Argon zna odpowiedź?

Eldof pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- On nie. Ale jego mistrz owszem.

Gwen byЕ‚a wstrzД…Е›niД™ta.

- Jego mistrz? – spytała.

Gwen nigdy nie przyszło do głowy, że Argon może mieć mistrza.

Eldof skinД…Е‚ gЕ‚owД….

- Zażądaj, by zaprowadził cię do niego – powiedział ze stanowczością. – Odpowiedzi, które otrzymasz, zaskoczą nawet ciebie.




ROZDZIAЕЃ TRZYNASTY


Mardig kroczył zamkowymi korytarzami z determinacją. Serce tłukło mu się w piersi, gdyż oczyma wyobraźni widział to, czego w zamyśle już dokonał. Sięgnął w dół i spoconą dłonią chwycił sztylet ukryty głęboko za pazuchą. Szedł tą samą drogą, którą pokonał już tysiące razy – by spotkać się ze swym ojcem.

Komnata króla znajdowała się już niedaleko. Mardig skręcał i przemierzał znajome korytarze, mijał straże, które na widok królewskiego syna oddawały nabożne ukłony. Wiedział, że z ich strony nie musi się niczego obawiać. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co zamierza uczynić, ani też nikt nie będzie wiedział, co zaszło na długo po tym, kiedy ów czyn zostanie popełniony – i królestwo przypadnie jemu.

Trawił go wir sprzecznych uczuć. Zmuszał się jednak, by stawiać krok za krokiem, mimo drżących kolan, by wytrwać w postanowieniu, gotując się na dokonanie tego, co rozważał przez całe swe życie. Jego ojciec od zawsze był mu ciemiężcą, zawsze odnosił się do niego z dezaprobatą, choć swym pozostałym synom, wojownikom, sprzyjał przy każdej okazji. Nawet córkę cenił bardziej od niego. I to wszystko z powodu tego, iż on, Mardig, zdecydował się nie uczestniczyć w owej kulturze rycerskości; wszystko z powodu tego, iż wolał pić wino i uganiać się za kobietami – zamiast zabijać innych.

W oczach ojca czyniЕ‚o to z niego nieudacznika. Ojciec patrzyЕ‚ krzywo na wszelkie jego poczynania, jego ganiД…cy wzrok podД…ЕјaЕ‚ za Mardigiem wszД™dzie, gdzie ten siД™ udaЕ‚. Mardig zatem od zawsze marzyЕ‚ o dniu zemsty. JednoczeЕ›nie, nadarzaЕ‚a siД™ okazja, by Mardig sam przejД…Е‚ wЕ‚adzД™. Spodziewano siД™, Ејe krГіlestwo przypadnie ktГіremuЕ› z jego braci, najstarszemu z nich, Koldowi, lub, jeЕ›li nie jemu, to Ludvigovi, bliЕєniaczemu bratu Mardiga. Mardig miaЕ‚ jednak inne plany.

Kiedy minął zakręt, stojący na straży żołnierze złożyli niskie ukłony i odwrócili się, by otworzyć przed nim drzwi, nie pytając nawet o powód jego przybycia.

Nagle jednak jeden z nich zatrzymaЕ‚ siД™ niespodziewanie, odwrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na niego.

- Panie – powiedział – król nie powiadomił nas o dzisiejszych odwiedzinach.

Serce zabiЕ‚o mu mocniej, lecz siЕ‚Д… woli przybraЕ‚ Е›miaЕ‚y i pewny siebie wyraz twarzy; odwrГіciЕ‚ siД™ i wlepiЕ‚ wzrok w ЕјoЕ‚nierza, obrzuciЕ‚ go spojrzeniem nie znoszД…cym nieposЕ‚uszeЕ„stwa, aЕј w koЕ„cu ЕјoЕ‚nierz straciЕ‚ rezon.

- Czyż jestem zwyczajnym odwiedzającym? – odparł lodowatym głosem Mardig, starając się za wszelką cenę nie okazywać strachu.

StraЕјnik wycofaЕ‚ siД™ szybko i Mardig wszedЕ‚ przez otwarte drzwi, ktГіre zamknД™Е‚y siД™ zaraz za nim.

WkroczyЕ‚ do komnaty i w tej samej chwili dostrzegЕ‚ zdumione spojrzenie ojca, ktГіry staЕ‚ przy oknie i wyglД…daЕ‚ na zewnД…trz, pogrД…Ејony w zadumie nad swym krГіlestwem. StanД…Е‚ naprzeciw syna, zdziwiony jego wizytД….

- Mardig – powiedział ojciec – czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Nie wzywałem cię. Ty również nie raczyłeś odwiedzić mnie przez te wszystkie ostatnie księżyce – chyba, że czegoś chcesz.

Serce zaЕ‚omotaЕ‚o Mardigowi w klatce piersiowej.

- Nie przybyłem tu, ojcze, aby prosić cię o cokolwiek – odparł. – Przyszedłem, by brać.

Ojciec wyglД…daЕ‚ na skonsternowanego.

- By brać? – spytał.

- Brać to, co moje – odrzekł Mardig.

Mardig pokonaЕ‚ komnatД™ w kilku dЕ‚ugich susach, przygotowujД…c siД™ na to, co nastД…pi, zaЕ› jego ojciec spojrzaЕ‚ na niego ze zdumieniem.

- A cóż to takiego, co jest twoje? – spytał.

Mardig poczuЕ‚, jak dЕ‚onie oblewa mu pot, poczuЕ‚ spoczywajД…cy w jednej z nich sztylet i zwД…tpiЕ‚, czy da radД™ przez to przejЕ›Д‡.

- Królestwo, a cóżby innego – powiedział.

Mardig powoli rozluźnił chwyt na sztylecie. Pragnął, by ojciec go ujrzał, zanim poniesie śmierć, by na własne oczy zobaczył, jaką nienawiścią darzy go jego własny syn. Chciał ujrzeć na twarzy ojca wyraz strachu, szoku i wściekłości.

Kiedy jednak ojciec spuЕ›ciЕ‚ wzrok, Mardig nie spodziewaЕ‚ siД™ tego, co nastД…piЕ‚o. OczekiwaЕ‚, Ејe ojciec stawi opГіr, Ејe bД™dzie walczyЕ‚; zamiast tego spojrzaЕ‚ na niego oczyma peЕ‚nymi smutku i wspГіЕ‚czucia.

- Mój chłopcze – powiedział. – Wciąż jesteś moim synem, mimo wszystko, i darzę cię miłością. Wiem, iż w głębi serca nie tego pragniesz.

Mardig zmruЕјyЕ‚ oczy. PoczuЕ‚ siД™ zdezorientowany.

- Jestem chory – kontynuował król. – Wkrótce umrę. A kiedy to nastąpi, królestwo przypadnie twoim braciom, nie tobie. Nawet jeśli mnie teraz zabijesz, nic na tym nie zyskasz. Nadal będziesz trzeci w kolejce. Odłóż zatem swój sztylet i obejmij mnie. Nadal cię kocham, jak każdy ojciec swego syna.

W nagЕ‚ym porywie gniewu, z drЕјД…cymi rД™koma, Mardig runД…Е‚ do przodu i zatopiЕ‚ sztylet gЕ‚Д™boko w sercu ojca.

KrГіl stanД…Е‚ z wybaЕ‚uszonymi z niedowierzania oczyma. Mardig przytrzymaЕ‚ go mocno i spojrzaЕ‚ mu w oczy.

- Twa choroba uczyniła cię słabym, ojcze – powiedział. – Pięć lat temu nie byłbym w stanie tego dokonać. Królestwu niepotrzebny słabowity władca. Wiem, że wkrótce umrzesz – ale dla mnie to i tak za długo.

Jego ojciec upadЕ‚ w koЕ„cu na podЕ‚ogД™ i znieruchomiaЕ‚.

ByЕ‚ martwy.

Mardig spuЕ›ciЕ‚ wzrok, oddychajД…c ciД™Ејko, wciД…Еј bД™dД…c pod wpЕ‚ywem szoku wywoЕ‚anego tym, co wЕ‚aЕ›nie uczyniЕ‚. WytarЕ‚ dЕ‚oЕ„ o swД… szatД™ i porzuciЕ‚ sztylet, ktГіry wylД…dowaЕ‚ na podЕ‚odze ze szczД™kiem.

SpojrzaЕ‚ gniewnie na ojca.

- I nie troskaj się o mych braci, ojcze – dodał. – Im również zgotowałem pewien los.

PrzeszedЕ‚ nad zwЕ‚okami ojca, podszedЕ‚ do okna i spojrzaЕ‚ na miasto poniЕјej. Jego miasto.

Teraz wszystko to naleЕјaЕ‚o do niego.




ROZDZIAЕЃ CZTERNASTY


Kendrick uniГіsЕ‚ miecz i zablokowaЕ‚ cios Piechura, ktГіry zaatakowaЕ‚ go swym ostrym niczym brzytwa szponem z zamiarem rozorania mu twarzy. Szpon uderzyЕ‚ ze szczД™kiem, sypiД…c wokГіЕ‚ iskrami. Kendrick zrobiЕ‚ unik, kiedy stwГіr zsunД…Е‚ pazury po ostrzu i zamachnД…Е‚ siД™ nimi na jego gЕ‚owД™.

Kendrick obrócił się na pięcie i ciął, lecz stworzenie wykazało się zdumiewającą chyżością. Cofnęło się i miecz Kendricka minął je o włos. Wówczas stworzenie rzuciło się na niego, skacząc wysoko w powietrze i nurkując wprost na Kendricka – który tym razem był już przygotowany. Nie docenił jego prędkości, jednak drugi raz nie popełni tego samego błędu. Przykucnął nisko i wzniósł miecz – i pozwolił, by bestia nadziała się na niego. Ostrze przeszyło je na wylot.

Kendrick podniГіsЕ‚ siД™ na kolana i machnД…Е‚ mieczem nisko nad ziemiД…, tnД…c po nogach atakujД…cych go dwГіch PiechurГіw. NastД™pnie odwrГіciЕ‚ siД™ i wykonaЕ‚ pchniД™cie w tyЕ‚, przeszywajД…c jednemu bebechy tuЕј zanim spadЕ‚ mu na plecy.

Bestie opadЕ‚y go ze wszystkich stron. Kendrick znalazЕ‚ siД™ w samym Е›rodku zagorzaЕ‚ej bitwy wraz z walczД…cymi u jego boku Brandtem, Atme, a po drugiej stronie Koldem oraz Ludvigiem. CaЕ‚a piД…tka ustawiЕ‚a siД™, wspierajД…c siД™ instynktownie jeden o drugiego, tworzД…c zbity krД…g i rozdajД…c na wszystkie strony ciД™cia, pchniД™cia i kopniaki. Utrzymywali stworzenia na dystans, baczД…c jednoczeЕ›nie jeden na drugiego.

Walczyli zaciekle, wciąż i wciąż, pod prażącymi słońcami, nie mając gdzie wycofać się w tym bezkresnym pustkowiu. Ramiona Kendricka palił żywy ból. Był po łokcie we krwi, wycieńczony długą wędrówką i niemającą końca bitwą. Nie dysponowali żadnymi rezerwami i nie mieli dokąd się udać. Wszyscy toczyli walkę na śmierć i życie. Powietrze wypełniły krzyki rozwścieczonych bestii, które padały na prawo i lewo. Kendrick pojmował, iż muszą zachować ostrożność; czekała ich długa wędrówka powrotna. Jakakolwiek odniesiona teraz rana mogła dla każdego z nich mieć tragiczne konsekwencje.

Walczył dalej, aż nagle, w oddali, mignął mu wizerunek chłopca, Kadena. Odetchnął z ulgą, widząc, że wciąż żyje. Kaden szamotał się ze związanymi za plecami rękoma, powstrzymywany przez kilka z tych stworzeń. Jego widok zmotywował Kendricka, przypomniał mu, z jakiego powodu przede wszystkim tu przybył. Walczył zaciekle, podwajając wysiłki, starając się wyrąbać sobie drogę wśród bestii i dotrzeć do chłopca. Nie podobało mu się, w jaki sposób go traktują. Wiedział też, że musi przedrzeć się do niego zanim owe stwory uczynią coś pochopnego.

Nagle poczuł, jak coś ostrego rozcina mu ramię i jęknął z bólu. Odwrócił się i ujrzał, jak stwór gotuje się, by zaatakować go ponownie, opada z ostrymi niczym brzytwa pazurami wprost na jego twarz. Nie mógł zdążyć na czas, więc przygotował się jedynie na uderzenie, spodziewając się, iż rozora mu twarz na dwoje – wtem Brandt runął do przodu i przebił stworzenie mieczem, ocalając Kendricka w ostatniej chwili.

Jednocześnie, Atme zrobił wykrok i ciął stwora zanim ten zdołał zatopić kły w gardle Brandta.

Kendrick obrГіciЕ‚ siД™ wГіwczas i siekЕ‚ dwa stworzenia zamierzajД…ce siД™ na Atmego.

ZataczaЕ‚ koЕ‚o raz po raz, obracajД…c siД™ i tnД…c, walczД…c z kaЕјdД… napotkanД… bestiД…, ubijajД…c je po kolei, do ostatka. Stworzenia padaЕ‚y u ich stГіp, tworzД…c stosy na piasku, ktГіry zabarwiЕ‚ siД™ czerwieniД… od ich krwi.

Kendrick dostrzegЕ‚ kД…tem oka, jak kilku PiechurГіw chwyta Kadena i rzuca siД™ z nim do ucieczki. Serce zaЕ‚omotaЕ‚o mu w piersi; wiedziaЕ‚, Ејe sytuacja jest trudna. JeЕ›li straci ich z oczu, zniknД… na pustyni i juЕј nigdy nie odnajdД… Kadena.

Kendrick pojął, że musi działać natychmiast. Wyrwał się z kręgu walki, rozpychając kilka stworów łokciami na boki i rzucił się w pogoń za chłopcem, pozostawiając innym pokonanie Piechurów. Kilku z nich ruszyło za nim. Kendrick odwrócił się i potraktował ich kopniakami i mieczem, zniechęcając do pogoni. Czuł draśnięcia z każdej strony, jednak bez względu na wszystko nie zatrzymał się. Musiał dotrzeć do Kadena na czas.

Zauważywszy Kadena ponownie, Kendrick pojął, że musi go zatrzymać; zrozumiał też, że ma tylko jeden rzut.

Sięgnął do pasa, chwycił nóż i rzucił go. Wylądował w karku stworzenia, zabijając je tuż przedtem, jak wbiło szpony w gardło Kadena. Kendrick przebił się przez grupę, zmniejszył dzielącą go od Kadena odległość, podbiegł bliżej i przeszył kolejne stworzenie zanim ono zdążyło wykończyć chłopca.

Zajął obronną pozycję nad leżącym na ziemi, związanym Kadenem i jął wybijać jego porywaczy. W miarę, jak coraz więcej stworzeń osaczało go z każdej strony, Kendrick blokował uderzenia ich szponów i otoczony zewsząd, ciął i szlachtował, zdeterminowany, by ocalić Kadena. Pozostali byli zbyt pochłonięci walką, by przybyć Kadenowi z odsieczą.

Kendrick uniГіsЕ‚ wysoko miecz i rozciД…Е‚ chЕ‚opcu wiД™zy, uwalniajД…c go.

- Weź mój miecz! – rzucił błagalnie Kendrick.

Kaden dobył dodatkowego, krótkiego miecza z pochwy Kendricka, zatoczył koło i stanął naprzeciw reszty stworzeń, u boku Kendricka. Choć był młody, Kendrick zauważył, iż chłopiec cechuje się chyżością, odwagą i śmiałością. I ucieszył się, mając go u boku, walczącego ze stworzeniami.

Walczyli razem z powodzeniem, powalając stwory na lewo i prawo. Lecz, choć nie ustępowali ani na krok, przeciwnik był po prostu zbyt liczny i wkrótce całkowicie otoczył Kendricka i Kadena.

Kendrick tracił siły. Z obolałymi ze zmęczenia ramionami walczył, aż nagle zauważył, że stwory poczęły ustępować. Usłyszał docierający zza nich przeraźliwy okrzyk bojowy i uradował się niezmiernie na widok przełamujących się przez linię przeciwnika Kolda, Ludviga, Brandta i Atme. Zachęcony ich obecnością, Kendrick odparł atakujące go stworzenia, i, wykonawszy jeszcze jedno, ostatnie pchnięcie, przedostał się do przyjaciół. Cała szóstka, walcząca razem, była nie do powstrzymania i pokonała wszystkie stworzenia.

Kendrick stał w ciszy, oddychając ciężko pośród pustynnych piasków, i rozglądał się wokoło; nie mógł uwierzyć w to, czego właśnie dokonali. Wszędzie walały się zewłoki ubitych bestii, rozwalone bezładnie na czerwonym od ich krwi piasku. Kendrick i pozostali odnieśli rany i zadrapania – ale wszyscy stali na nogach, wciąż żywi. A Kaden, szczerząc się od ucha do ucha, był wolny.

ChЕ‚opiec wyciД…gnД…Е‚ rД™ce i padЕ‚ kaЕјdemu z nich w objД™cia zaczynajД…c od Kendricka i spoglД…dajД…c na niego z wdziД™cznoЕ›ciД…. Ostatni uЕ›cisk zachowaЕ‚ dla Kolda, swego najstarszego brata. Koldo przytuliЕ‚ go rГіwnieЕј, poЕ‚yskujД…c swД… czarnД… skГіrД… na sЕ‚oЕ„cu.

- Nie mogę uwierzyć, że po mnie przyszliście – rzekł Kaden.

- Jesteś moim bratem – powiedział Koldo. – Gdzie indziej miałbym teraz być?

Kendrick usłyszał jakiś dźwięk, obejrzał się i zobaczył sześć koni porwanych przez owe stworzenia, uwiązanych razem liną – i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z pozostałymi.

Jak jeden mД…Еј, podbiegli do wierzchowcГіw. Ledwie je dosiedli, a juЕј dЕєgnД™li je piД™tami i ponaglili do jazdy z powrotem na Pustkowie, kierujД…c siД™ ku Grani, jadД…c koniec koЕ„cГіw do domu.




ROZDZIAЕЃ PIД?TNASTY


Erec stał na rufie okrętu zajmującego ostatnią pozycję we flotylli i ponownie zerknął przez ramię z niepokojem. Z jednej strony odetchnął z ulgą, gdy zmietli z powierzchni ziemi imperialnych z wioski i wrócili na rzekę, płynąc z powrotem do Volusii, ku Gwendolyn; z drugiej − kosztowało go to naprawdę dużo, nie tylko stracił ludzi, ale też czas – nieodwracalnie stracił przewagę, jaką do tej pory miał nad pozostałością floty Imperium. Kiedy zerknął za siebie, ujrzał ich o wiele za blisko. Podążali za nim, meandrując w górę rzeki, ledwie kilkaset jardów dalej, a na ich masztach powiewała czarno-złota bandera Imperium. Stracił swój dzień przewagi i obecnie ścigali go zaciekle, niczym szerszeń polujący na ofiarę. Mając lepsze statki, z kompletem załogi, zbliżali się nieubłaganie, z każdym podmuchem wiatru coraz bardziej.

Erec odwrócił się i zlustrował horyzont. Dzięki zwiadowcom wiedział, że Volusia leży za którymś z kolejnych zakoli – jednakże, w tempie, z jakim Imperium nadrabiało dzielącą ich odległość, zastanawiał się, czy jego niewielka flotylla dotrze na miejsce na czas. Zaczęło mu świtać, że w sytuacji, kiedy nie zdążą dopłynąć do Volusii, będą zmuszeni zawrócić i stawić opór – a, zważywszy na przytłaczającą przewagę liczebną wroga – nie mogli odnieść zwycięstwa.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696215) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация